Rząd rozważa promesy finansowe dla inwestycji publicznych, które będą ujęte w Krajowym Planie Odbudowy. KPO i Nowy Ład mają być głównymi narzędziami do budowania poparcia społecznego i zwiększenia szans na grę o trzecią kadencję po wyborach w 2023 r.

W tym roku do Polski spłynie 13 proc. funduszy unijnych przewidzianych w KPO. Mowa o 4–5 mld euro. Rzecz w tym, że w optymistycznym wariancie stanie się to dopiero na jesieni lub później. Rząd, jak ustalił DGP, chciałby wcześniej uruchomić finansowanie inwestycji publicznych. Jeden z możliwych wariantów to państwowe promesy. – Pieniądze na KPO będą pozyskiwane na rynkach przez Komisję Europejską. Zanim one wpłyną, państwa powinny już zacząć realizować projekty, by się wyrobić do sierpnia 2026 r., gdy trzeba będzie je rozliczyć – mówi nasze źródło w rządzie. Promesy mają być elementem rozruszania gospodarki – bez czekania na unijne pieniądze, które mogą dotrzeć z opóźnieniem. To będzie także dobra okazja do ofensywy wizerunkowej rządu, liczącego na popandemiczne odbicie w sondażach. Niewykluczone, że będziemy świadkami powtórki z akcji wręczania symbolicznych czeków lokalnym włodarzom (chodziło o obietnicę wsparcia z Rządowego Funduszu Inwestycji Lokalnych). W trakcie kampanii wyborczej przekazywali samorządowcom je premier i inni prominentni politycy PiS.

Rząd zastanawia się, w jakich dziedzinach zastosować najatrakcyjniejsze formy finansowania inwestycji z KPO. Z naszych ustaleń wynika, że 100-procentowe dotacje są prawdopodobne w sektorze rolniczym. Inny obszar to infrastruktura wodno-kanalizacyjna. – To ukłon w stronę samorządów, które zarządzają słabo zurbanizowanymi terenami, gdzie nie można byłoby skorzystać z instrumentów z polityki spójności. Biedne samorządy nie udźwigną 40 proc. kosztów kwalifikowanych przy zwykłej dotacji, więc tam idealnie pasuje KPO – potwierdza polityk PiS. Takie wsparcie słabiej rozwiniętych gmin jest z jednej strony racjonalne, ale z drugiej – wywoła konkretny efekt polityczny. – PiS bez problemu tak ustawi przepływy finansowe w programie, że doceni swoich, wszystko będzie zgodne z wymogami KE i nie pomoże tu żaden komitet monitorujący, o który zabiega opozycja – przyznaje nasz rozmówca związany z PO

Komisja Europejska ma cały maj i czerwiec na ocenę polskiego KPO. Potem kolegium komisarzy przyjmuje propozycję decyzji wdrażającej, którą przesyła do Rady. A Rada ma do 4 tygodni, by zatwierdzić plan. To znaczy, że w optymistycznym wariancie proces zakończy się w sierpniu, a zaliczka z Brukseli na realizację KPO (13 proc. całkowitej kwoty, czyli 4–5 mld euro) spłynie zapewne jesienią.
Cały proces ma duży potencjał do opóźnień. Stąd pomysły w rządzie, by się przed tym zabezpieczyć. Czyli zaoferować promesy na inwestycje z KPO.
– Jeśli rząd zacznie udzielać promes, zanim plan zostanie ostatecznie zatwierdzony, zaryzykuje pieniędzmi budżetowymi. Zwłaszcza jeśli jakaś inwestycja zostałaby potem podważona – twierdzi polityk PO. – Już obecnie zdarza się zaliczkowanie wypłat z UE ze środków krajowych. Można sobie wyobrazić, że zostanie wyemitowany dług i z tego źródła można opłacić zaliczki dla KPO – zauważa rozmówca DGP zbliżony do rządu.
Technicznie można załatwić tego typu działanie na dwa sposoby. Pierwszy to opisane wyżej zaliczkowanie finansowania z KPO ze środków krajowych. Drugi to promesy. W tym przypadku beneficjenci otrzymaliby zapewnienie, że ich projekty będą realizowane i pieniądze zostaną wypłacone, gdy uruchomi je Bruksela. Dzięki temu zainteresowani mogliby uruchomić procesy inwestycyjne, korzystając z własnych środków lub finansowania z rynku. – Taki sposób też przyspieszyłby realizację projektów – podkreśla jeden z naszych rozmówców. Z punktu widzenia rządu im szybszy start inwestycji, tym większa szansa na gospodarcze odbicie.
Chodzi jednak nie tylko o gospodarkę, ale także politykę. Dla obozu rządowego KPO i Nowy Ład mają być głównymi narzędziami do budowania poparcia społecznego i zwiększenia szans na grę o trzecią kadencję po wyborach w 2023 r. Dlatego istotne, by jak najszybciej pojawiły się efekty gospodarczego odbicia także dzięki pieniądzom z Funduszu Odbudowy.
Mechanizm finansowania projektów z KPO wciąż budzi wiele wątpliwości, zwłaszcza w zakresie części pożyczkowej, na dziś stanowiącej ok. 12 mld euro. Unia Metropolii Polskich (UMP) wskazuje, że wciąż nie ma informacji o wysokości oprocentowania pożyczek czy zasad jej spłaty. Nie ma też jasnych kryteriów ewentualnego ich umarzania. – Co więcej w samej treści KPO znaleźć można sprzeczne informacje na temat warunków udzielania samorządom pomocy z części pożyczkowej. Z jednej strony dokument mówi o umarzaniu pożyczek, a z drugiej wskazuje, że intencją rządu jest, aby to beneficjenci końcowi te pożyczki zwracali – przekonuje Tomasz Fijołek, dyrektor biura UMP.
Rząd na dziś też nie daje twardych deklaracji. – Poziomy dotyczące zmiany pożyczek w częściowe dotacje mogą być różne. Rząd może zrobić np. 10 proc. dotacji na dane zadanie. I wtedy samorząd dostaje 90 proc. pożyczki plus 10 proc. dotacji, czyli odda mniej, niż pożyczył – wyjaśnia nasz rozmówca z rządu.
Pytanie, do kogo trafią pożyczki, a do kogo granty. Nasi rozmówcy z opozycji przekonują, że PiS może dość łatwo tak ukierunkować strumień grantów czy częściowo umarzalnych pożyczek, by trafiły one do gmin przychylnych partii rządzącej. – Wystarczy to odpowiednio powiązać z reformami w ramach KPO, wtedy nawet komitet monitorujący nie będzie w stanie tego podważyć – twierdzi nasz rozmówca. Zresztą, nawet jeśli główną motywacją miałoby być osiągnięcie politycznego efektu (umocnienie się PiS poza dużymi miastami), to wciąż miałby on solidne merytoryczne podstawy. Bo trudno oferować pożyczki komuś, kogo nie stać na nie. Jak podaje Związek Gmin Wiejskich RP, trzy czwarte gmin wiejskich, miasteczek i małych miast dysponuje nadwyżką operacyjną w swoich budżetach na poziomie błędu statystycznego. – To powoduje, że nie będą one w stanie skorzystać ze środków pomocowych udzielanych w formie zwrotnej czy takich, których udzielenie wiąże się z koniecznością zapewnienia wkładu własnego – przekonuje ZGWRP.
W środę ponownie zbierze się rządowo-samorządowy zespół roboczy ds. KPO, na którym kontynuowana będzie dyskusja nie tylko o ustawie wdrażającej KPO, ale też o samym planie. Działaczy lokalnych nie przekonuje argument rządu, że KPO to finalny dokument, w którym niewiele da się już zmienić. Przypominają, że w przeciągu dwóch miesięcy Komisja Europejska, we współpracy z Parlamentem Europejskim, złożone plany odbudowy będzie konsultować z rządami poszczególnych państw.
Samorządowcy liczą, że dzięki swoim kontaktom w Brukseli (choćby poprzez Komitet Regionów oraz za pośrednictwem europarlamentarzystów) uda im się namówić Komisję Europejską do wymuszenia na rządzie większych zmian w KPO. O pomoc włodarze już się zwrócili do europosła PO Jana Olbrychta.
– Są ogromne obawy, że rząd poprzez KPO wprowadzi reformę prowadzącą do centralizacji szpitali powiatowych. Ze swojej strony będę brał udział w opiniowaniu tego planu w PE i zwrócę uwagę, że to rodzaj reformy spotykającej się z poważnym oporem władz samorządowych. Będę też chciał się dowiedzieć, jak w praktyce będzie funkcjonował mechanizm pożyczek w przypadku końcowych beneficjentów, takich jak samorządy – mówi Jan Olbrycht.
– Rząd chce mieć unijne alibi do przeprowadzenia centralizacji służby zdrowia. Chce mieć argument, że takie zmiany wynikają z zatwierdzonych przez Komisję Europejską dokumentów i dlatego muszą zostać zrealizowane – ocenił Grzegorz Kubalski ze Związku Powiatów Polskich.