Na początku listopada unijni ministrowie środowiska ustalili, że wejście w życie systemu ETS2 zostanie opóźnione o rok – do 1 stycznia 2028 roku. Serwisy informacyjne przedstawiały tę decyzję jako spełnienie polskich postulatów, choć Polska w Parlamencie Europejskim zabiegała o jeszcze dłuższe, trzyletnie odroczenie.

Czym jest ETS2 i na czym polega ten mechanizm?

Zanim jednak o skutkach tej decyzji, warto przypomnieć, czym jest ETS. EU Emissions Trading System działa (ze zmianami) od 2005 roku i ma redukować emisyjność gospodarki Unii Europejskiej, obejmując ok. 40 proc. unijnych emisji. W dużym uproszczeniu bazuje na zasadzie: kto zanieczyszcza środowisko, ten płaci – musi kupować coraz droższe (bo mniej liczne) uprawnienia do emisji. Rosnący koszt uprawnień do emisji gazów cieplarnianych zachęca firmy do inwestowania w niskoemisyjne technologie w celu ograniczenia kosztów. ETS2 rozszerzy ten mechanizm na kolejne sektory, w tym transport drogowy i budownictwo, co niemal podwoi odsetek emisji objętych systemami. Powstanie równoległy rynek uprawnień, które również będą stopniowo ograniczane, co w praktyce oznacza wzrost ich ceny. To z kolei będzie wywierało presję na wzrost cen ciepła (ogrzewania) i paliw, istotnych składników koszyka inflacyjnego. System ETS2 dostał tym samym „łatkę” istotnego ryzyka proinflacyjnego, uderzającego w przeciętnego obywatela.

Skala tego ryzyka różni się pomiędzy państwami, zależąc m.in. od klimatu (jak często i jak dużo ogrzewania potrzebujemy), miksu grzewczego i dotychczasowej lokalnej polityki emisyjnej. Szacunki wskazują na niewielki proinflacyjny wpływ ETS2 w Austrii (gdzie obowiązuje już krajowy system ETS), wpływ 0,3 pp w Grecji, do 0,4 pp w strefie euro i ok. 0,6 pp w Czechach. Najwyższe szacunki dotyczą Polski: według NBP w pierwszym roku funkcjonowania ETS2 inflacja mogłaby być wyższa nawet o 2 pp względem scenariusza bez ETS2.

Czy odwlekanie ETS2 sprawi, że będzie on mniej „bolesny”?

Duża ekspozycja na ryzyko cenowe związane z ETS2 tłumaczy, dlaczego Polska należy do największych przeciwników systemu w UE i może prowadzić do konkluzji, że jego opóźnienie jest dobre dla gospodarki. Tylko czy rzeczywiście? ETS2 jest konstrukcją „kija i marchewki”. Tą marchewką jest Społeczny Fundusz Klimatyczny, który ma finansować m.in. wymianę źródeł ciepła, termomodernizację, inwestycje w transport publiczny czy wsparcie gospodarstw zagrożonych ubóstwem energetycznym. Największym beneficjentem funduszu ma być Polska, a kluczowym źródłem środków są wpływy z aukcji uprawnień ETS2. Im później ETS2 zacznie działać, tym mniejszy będzie strumień pieniędzy, które stymulowałyby transformację gospodarki.

Odwleczenie ETS2 nie sprawi, że będzie on ostatecznie mniej „bolesny”, bo wcale nie będziemy na niego lepiej przygotowani.

Warto też pamiętać, że same zmiany klimatu także działają proinflacyjnie. W 2024 roku Poczdamski Instytut Badań nad Wpływem Klimatu oraz Europejski Bank Centralny oszacowali, że upały i susze z 2022 roku podniosły w Europie inflację żywnościową o 0,6 pp. Według ich projekcji do 2035 roku takie zjawiska mogą podbijać wzrost cen żywności o 3,2 pp rocznie i podnosić inflację ogółem o blisko 1,2 pp. Inne analizy EBC wskazują, że wzrost letnich temperatur o 1 stopień ponad normę zwiększa inflację żywności nieprzetworzonej o 0,1–0,2 pp i z opóźnieniem podbija ceny żywności przetworzonej oraz usług. „Oszczędność” wynikająca z opóźnienia ETS2 może więc być pozorna. Oby nie było jak w reklamie konkurencyjnej instytucji finansowej… nie jutraj.