Politycy zorientowali się, że o wyniku wyborów może zadecydować młode pokolenie. Wobec tego zaczęli – jak w niedawno opublikowanych listach Donalda Tuska i odpowiedziach Jarosława Kaczyńskiego oraz Grzegorza Napieralskiego – używać pojęcia nowoczesności.
Zobaczmy, jak to czynili, czy z sensem, czy też ograniczali nowoczesność do banalnego skojarzenia z komputerem i internetem. Hasło „Internet w każdej szkole” głosił już Aleksander Kwaśniewski i kiedyś miało ono sens, bo internetu nie było.
Czym zresztą jest nowoczesność w naszych czasach? To umiejętność wykorzystania wiedzy, a nie sama wiedza. To możliwie liczna część społeczeństwa należąca do grupy knowledge people i możliwie najmniejsza, chociaż niezbędna grupa service people. To pewien rodzaj wizji świata, wedle której potrzeba myślenia jest oczywista, a potrzeba polityki o wiele mniej. To wizja, wedle której niekoniecznie trzeba czy warto być Polakiem, ale na pewno trzeba być członkiem wielkiej międzynarodowej społeczności ludzi nowych, którzy mogą mieć sentyment do tradycji, ale stawiają na to, co już zupełnie inne. To wizja świata zupełnie odmienna od reprezentowanej przez wielkich polskich artystów i myślicieli poprzedniego pokolenia i od wizji ludzi mojego pokolenia, którzy stanowią etap pośredni między nowoczesnością a dawnym światem. My już należymy do przeszłości, nasze dzieci do przyszłości, a te dwa tereny dzieli obecnie przepaść.
Temu, jak sądzę, należy przypisać kompletny brak zrozumienia, czym jest nowoczesność, wykazany w polemicznym tekście Jarosława Kaczyńskiego. Dla niego człowiek nowoczesny to „otwarty na świat, wykształcony, z łatwością poruszający się w dziedzictwie światowej kultury i jej współczesnych osiągnięciach, zorientowany w nowoczesnych technologiach”. Przecież to opis człowieka światłego w każdej epoce, a nie człowieka nowoczesnego. Ponadto ten człowiek ma być Polakiem, a co to znaczy, nie wiadomo – moim zdaniem poza obywatelstwem nie znaczy nic.
Dla Grzegorza Napieralskiego nowoczesny jest ten, kto jest za in vitro i innymi przemianami bioobyczajowymi. Nie lekceważąc tych problemów, nie widzę w nich ani śladu nowoczesności, lecz tylko przemiany (zapewne potrzebne) w zakresie moralności seksualnej. Najbliżej zrozumienia idei nowoczesności jest Donald Tusk, kiedy zajmuje się młodym pokoleniem i wymienia problemy, przed jakimi ono stoi: oporny rynek pracy, trudny start zawodowy, brak elastyczności i pewności. Dostrzega też zalety tej generacji, a przede wszystkim jej zapał do wiedzy i rozwoju własnego. I myśli o sytuacji nowego pokolenia w rozwijającym się kraju, co słuszne, ale nie o stanowisku tej generacji wobec polityki, co błędne.
Otóż tu dopiero pojawia się prawdziwy problem czy dylemat nowoczesności. Wszystkie istniejące na polskim rynku oferty polityczne są tradycyjne i nudne. Jedne bardziej, drugie mniej. Można powtarzać z uporem, że trzeba wydawać więcej pieniędzy na naukę, ale trzeba przede wszystkim tworzyć wizję społeczeństwa, w którym owa nauka będzie decydowała o ludzkim losie. Nowoczesność to zatem przede wszystkim nowe formy demokracji, a nie tylko komputery. Nowoczesność to przywrócenie polityce seksapilu i spowodowanie, by młodym ludziom chciało się w niej uczestniczyć, chciało się głosować.
A jest to wizja świata, w której nie ma miejsca ani na „warto być Polakiem”, ani na kwestię emerytur, ani na rozważania o państwie i administracji. I żaden z nowoczesnych młodych ludzi nie jest Polakiem, tylko obywatelem zachodniego świata, a w tym między innymi Polakiem. Polska polityka, jak wynika z omawianych tekstów, to polityka ludzi starych (duchem) i przywiązanych albo do anachronicznych pojęć i wartości, albo do marginalnych problemów, które rzekomo mają być nowoczesne. Najmniej to widać w tekstach Donalda Tuska. Powtarzam zatem: wizja nowoczesności to tylko i wyłącznie wizja odnowy demokracji i polityki, tak byśmy wszyscy, a przede wszystkim ludzie młodzi, chcieli w niej uczestniczyć. Obecnej klasy politycznej w Polsce chyba na to nie stać, trzeba będzie raz jeszcze wybierać mniejsze zło.