Donald Tusk pokazał wczoraj sznyt wschodni. Niczym premier Rosji pouczał szefów otwartych funduszy emerytalnych.
Rok temu podobny spektakl urządził Władimir Putin, który publicznie zrugał oligarchę Olega Dieripaskę za to, że nie dba o fabrykę, przez co cierpią zwykli robotnicy. Szef rosyjskiego rządu kazał mu podpisać niekorzystne umowy i dał kilka godzin na uregulowanie zobowiązań. Po przedstawieniu problemy się skończyły.
Nie wiadomo, czy szefowie OFE potraktują poważnie ostrzeżenia. Choć Tusk podkreślał, by jego słów nie traktowali jak strachy na Lachy, to w rzeczywistości niewiele może im zrobić, bo przewrócenie obecnego systemu emerytalnego byłoby katastrofą dla milionów ludzi. To z kolei oznaczałoby koniec marzeń o wygraniu przyszłorocznych wyborów.
Ale przecież tu nie chodziło o skuteczność, ale o efekt. Jeśli odbiór będzie dobry, wkrótce premier może wezwać do siebie szefów supermarketów. Będzie miał przecież pełne prawo żądać, by po 1 stycznia ceny makaronu spadły o kilka groszy, skoro VAT został obniżony. Gdy będzie ich gromił, w korytarzu czekać będą szefowie stacji benzynowych, którzy nie obniżają cen mimo zmiany kursu walut czy właściciele banków, którzy nie chcą udzielać kredytów, choć polepsza się koniunktura.