- Dlaczego Ukraina potrzebuje gwarancji
- Ukraina w NATO? Dopiero po traktacie pokojowym
- Czy koalicja chętnych odstraszy Rosję?
- Nie wszyscy chętni, by wspierać Ukrainę
- Czy Putin sięgnie po atom?
Po rozmowach Trump - Putin na Alasce i spotkaniu w Białym Domu z liderami unijnymi wróciła kwestia „gwarancji bezpieczeństwa” dla Ukrainy ze strony państw europejskich i Stanów Zjednoczonych. Problem jest fundamentalnie ważny, bowiem od tego, w jaki sposób zostanie rozstrzygnięty, zależeć będzie nie tylko bezpieczeństwo Ukrainy, ale również całej Europy Środkowej, a także przyszłość Paktu Północnoatlantyckiego.
Dlaczego Ukraina potrzebuje gwarancji
Rozważania zacząć wypada od szukania odpowiedzi na zdawałoby się proste pytanie: dlaczego Ukraina potrzebuje gwarancji i z jakiego powodu o nie zabiega? Pierwszym oczywistym motywem Kijowa są kwestie z obszaru polityki wewnętrznej, a nawet stabilności własnego systemu politycznego. Jeśli bowiem mielibyśmy do czynienia z traktatem pokojowym kończącym wojnę, to obywatele Ukrainy musieliby zmierzyć się z oczywistą kwestią utraty, również w wymiarze formalnym, części terytorium. Akceptacja nowego stanu rzeczy wymaga zgody obywateli wyrażonej w odrębnym głosowaniu. Każdy polityk, również Zełenski, będzie zmuszony do uzasadnienia konieczności zawarcia traktatu i przekonania do takiego kroku Ukraińców. Zawieszenie broni nie pociąga za sobą akceptacji nowego przebiegu granicy.
To wyjaśnia, dlaczego Putin mówi o traktacie pokojowym, a Zełenski i wspierający go politycy europejscy optują na rzecz zawieszenia broni. Jeśli jednak ta ostatnia formuła zakończenia wojny okaże się nierealna i trzeba będzie podpisywać traktat pokojowy, to wówczas na znaczeniu zyskują kwestie gwarancji bezpieczeństwa. Zawieszenie broni też aktualizuje pytanie o szanse utrzymania pokoju - co jest istotą gwarancji bezpieczeństwa - ale w inny sposób. Jeśliby bowiem doszło do zakończenia czynnej fazy wojny, to można byłoby gwarantować taki stan rzeczy na dwa sposoby – w ramach wariantu koreańskiego lub izraelskiego. W tym pierwszym wysyła się do sprzymierzonego kraju siły zbrojne w takiej liczbie, aby odstraszyć ewentualnego agresora; w tym drugim stawia się bardziej na samodzielne zdolności zagrożonego państwa.
Ukraina w NATO? Dopiero po traktacie pokojowym
Zawieszenie broni raczej blokuje przyjęcie Ukrainy do NATO: musiałby zostać wdrożony tzw. wariant niemiecki, co było możliwe w realiach zimnej wojny, ale dziś jest mniej prawdopodobne. Zakończenie wojny i podpisanie traktatu pokojowego umożliwia przyjęcie Ukrainy do NATO. Właśnie dlatego jednym z zasadniczych i niezmiennych stawianych przez Putina warunków rozmów jest odrzucenie takiej perspektywy. Przyjęcie Ukrainy do NATO byłoby najtańszą i najbardziej przekonującą formułą gwarancji bezpieczeństwa, bo w grze psychologicznej, na której opiera się odstraszanie, Putin i jego następcy musieliby brać pod uwagę mechanizmy związane z kolektywną obroną.
Jeśli jednak nie ma mowy ani o przyjęciu Ukrainy do NATO, ani o „wariancie koreańskim”, to trzeba szukać innych rozwiązań. I to takich, które pozwolą jednocześnie rozstrzygnąć dwa problemy:
- pierwszym jest przekonanie społeczeństwa ukraińskiego, że warto zawierać porozumienie z Putinem;
- drugim, nie mniej istotnym, jest zapewnienie trwałości przyjętych rozwiązań.
W gruncie rzeczy sprowadza się to do uniknięcia scenariusza, w którym kolejna wojna wybucha za kilka lat. Ten pierwszy problem jest nawet bardziej palący. Ewentualna niezgoda armii czy cywilnej części społeczeństwa na proponowane warunki traktatu pokojowego może w znacznie krótszej perspektywie oznaczać podział wewnętrzny, destabilizację i odwracanie się od Kijowa niektórych sojuszników, na co zresztą wydaje się grać teraz Putin.
Czy koalicja chętnych odstraszy Rosję?
W ostatnim czasie na popularności zyskuje formuła zaproponowana przez Giorgię Meloni, zakładająca udzielenie Ukrainie gwarancji w brzmieniu art. 5 Traktatu Waszyngtońskiego, ale bez formalnego członkostwa. Mówi się też o wysłaniu przez „koalicję chętnych” sił wojskowych na Ukrainę, ale w formie ograniczonego kontyngentu instruktorsko – inżynieryjnego i skoncentrowaniu uwagi sojuszników na patrolowaniu przestrzeni powietrznej oraz tras żeglugowych na Morzu Czarnym. Istotną zmianą, która miała miejsce w ostatnich dniach, są deklaracje Donalda Trumpa o gotowości zaangażowania się Stanów Zjednoczonych w tak rozumianą misję, choć bez wysyłania amerykańskich żołnierzy na Ukrainę.
Pierwszym pytaniem, które należy w związku z tym postawić, jest to, czy tego rodzaju zaangażowanie państw Zachodu tworzących „koalicję chętnych” odstraszy Rosję. Modelowo odstraszanie zależy od trzech czynników:
- siły, czyli zdolności wojskowych;
- gotowości jej użycia, co oznaczać musi duże prawdopodobieństwo, iż rozpoczęte w momencie ataku procesy decyzyjne w państwach gwarancyjnych doprowadzą do użycia wobec agresora siły w adekwatnej, a nie np. symbolicznej, formule;
- wreszcie trzecim czynnikiem skutecznego odstraszania jest wiara przeciwnika w gotowość do zaangażowania się państw gwarancyjnych, a niebędących obiektem ataku.
Nie wszyscy chętni, by wspierać Ukrainę
I tu mamy kilka problemów. Pierwszym jest brak zdolności wojskowych państw europejskich i niechęć niektórych z nich do bezpośredniego zaangażowania. Podobnie oceniać należy polityczną postawę obecnej administracji amerykańskiej, która opowiada się raczej za ograniczonym charakterem gwarancji dla Ukrainy. W ostatnich akcjach dyplomatycznych nie uczestniczy też Hiszpania, która odmówiła w czasie szczytu NATO w Hadze podniesienia poziomu swych wydatków wojskowych. A to oznacza, że nie tylko politycznie, ale i w zakresie zdolności wojskowych, Madryt dystansuje się od udzielenia ewentualnych gwarancji. Gdyby zatem oceniać siłę gwarancji bezpieczeństwa dla Ukrainy w związku z potencjałem państw europejskich i gotowością do jego zaangażowania, to choćbyśmy nazwali je „tak jak w przypadku art. 5”, to i tak pozostaną one wielokrotnie słabsze niż te, którymi cieszą się członkowie NATO.
Warto też zwrócić uwagę na kwestię, która w debacie europejskiej zeszła niemal zupełnie na drugi plan. Kreml przystępował do rozmów w Anchorage podnosząc również kwestię rozbrojenia nuklearnego, w tym przyszłość nieobowiązującego już porozumienia w sprawie rakiet średniego i pośredniego zasięgu. Traktat INF dotyczący rakiet o zasięgu od 500 do 5 tys. km nie obowiązuje od 2019 r., ale Rosjanie po jego wypowiedzeniu przez Donalda Trumpa ogłosili, że jednostronnie będą przestrzegać limitów ilościowych określonych w tym porozumieniu. Przed spotkaniem na Alasce zrewidowali swe stanowisko, co należy odczytywać jako odpowiedź na amerykańsko-niemiecką decyzję podjętą przy okazji ostatniego szczytu NATO o rozmieszczeniu na terenie naszego zachodniego sąsiada baterii rakiet Typhon. Moskwa sugeruje wyścig ilościowy, a zarazem Putin mówił na Alasce o konieczności rozmów w sprawie bezpieczeństwa europejskiego, a nie tylko warunków zakończenia wojny na Ukrainie. Ten nuklearny wymiar jest o tyle istotny, że potencjał europejski w tym obszarze nie jest wystarczający, co oznacza też, iż odstraszanie Rosji ze strony państw „koalicji chętnych” w tym segmencie będzie co najmniej ułomne.
Czy Putin sięgnie po atom?
Można oczywiście pocieszać się myślą, że Putin bądź jego następcy nie przekroczą cienkiej granicy i nie użyją broni jądrowej. Tego rodzaju rachuby mają jednak sens, o ile dysponuje się przewagą, albo choćby równowagą sił konwencjonalnych. A to nie jest udziałem Europy i Ukrainy, co oznacza, iż odstraszanie będzie tym bardziej słabło, im bardziej Amerykanie będą przesuwali swe zaangażowanie w rejon Indo-Pacyfiku.
Można powiedzieć, że Europa w gruncie rzeczy nie ma wyboru. Chcąc zakończenia wojny i tak będzie musiała udzielić Ukrainie gwarancji, nawet jeśli gołym okiem widać, że będą one niewystarczające, a w przypadku niektórych państw wręcz pozorne.
Problem wszakże polega na tym, że państwa europejskie znajdują się w różnym położeniu również z punktu widzenia ryzyka związanego z udzieleniem gwarancji Ukrainie. Te, które graniczą z Rosją, w szczególności Polska granicząca zarówno z Rosją, jak i z Ukrainą, mają inny rachunek ryzyka niż nasi sojusznicy z zachodniej części kontynentu. Różnica polega przede wszystkim na tym, że my musimy brać poważnie pod uwagę scenariusz załamania się polityki odstraszania Rosji, czyli wybuchu kolejnej wojny. Uruchomienie gwarancji bezpieczeństwa musi być w takiej sytuacji poprzedzone procesem politycznym. Rządy i społeczeństwa państw gwarancyjnych muszą podjąć decyzję o wysłaniu na Ukrainę wojska mając świadomość, że oznacza to perspektywę wejścia do wojny. Tak nie musi się stać i gwarancje mogą zostać sprowadzone do pomocy sprzętowej lub wsparcia z dystansu, np. lotniczego. Państwa gwarancyjne zawsze będą miały - bo do tego sprowadzają się procedury zapisane w art. 5 paktu północnoatlantyckiego - swobodę decyzji o zaangażowaniu, jego charakterze i skali.
Udział w wojnie bez wysłania wojsk?
Problem w tym, iż swobody decyzji pozbawiona zostanie, w ramach systemu gwarancyjnego, Polska i być może inne państwa wschodniej flanki NATO. Nawet jeśli nie zdecydujemy się na wysłanie naszego kontyngentu wojskowego, to i tak w sensie formalnoprawnym możemy stać się uczestnikiem wojny. Jeśli sojusznicy Ukrainy będą chcieli wywiązać się ze zobowiązań gwarancyjnych, nie będą w stanie tego zrobić, jeśli nie udostępnimy im naszego terytorium. Inne państwa wschodniej flanki mogą znaleźć się w podobnej sytuacji, jeśli „koalicja chętnych” podejmie decyzję o uderzeniu (w ramach strategicznej odsieczy) na Rosję z innego niż ukraiński kierunku operacyjnego.
Nasza sytuacja będzie zawsze inna, bo udostępniając własne terytorium znajdziemy się w podobnym położeniu, co obecnie Białoruś. Uznawana jest ona za państwo będące w wojnie z Ukrainą agresorem, bo udostępniła wojskom rosyjskim swoje terytorium. A przecież białoruskie oddziały nie walczą na ukraińskim froncie.
Władimir Putin na konferencji prasowej w Anchorage powiedział, że pokój na Ukrainie oznacza nową sytuację bezpieczeństwa w Europie Środkowej. Miał rację, choć zapewne myślał o czym innym. Nie ulega jednak wątpliwości, że zakończenie wojny, a tym bardziej gwarancje bezpieczeństwa dla Ukrainy, zmieniają naszą sytuację bezpieczeństwa. I o tym trzeba rozmawiać zarówno z Kijowem, jak i z naszymi sojusznikami.