Gdy poznaliśmy zawartość taśm, uznaliśmy, że nie mamy prawa milczeć - zeznał b. redaktor naczelny Wprost” Sylwester Latkowski w procesie w sprawie "afery taśmowej". "Interes społeczny stuprocentowo przemawiał za tym by opinia publiczna się o tym dowiedziała" - mówił inny świadek, dziennikarz Piotr Nisztor.

Powołując się na tajemnicę dziennikarską, na większość pytań odmawiali oni odpowiedzi. To właśnie "Wprost" w 2014 r. ujawniło taśmy z nagranymi nielegalnie rozmowami w restauracjach.

Środa była kolejnym dniem procesu przed Sądem Okręgowym w Warszawie, w którym oskarżeni są: biznesmen Marek Falenta, dwaj kelnerzy Konrad Lassota i Łukasz N. oraz współpracownik Falenty Krzysztof Rybka.

Pełnomocniczka Radosława Sikorskiego, mec. Katarzyna Leder-Salgueiro spytała Latkowskiego, kto dostarczył nagrania do redakcji. Świadek odparł, że obowiązuje go tajemnica dziennikarska. Dodał, że w prokuraturze odmówił odpowiedzi na pytania dotyczące pracy nad tym tekstem i osób, z którymi się kontaktował. "Uważam, że nawet pośrednie odpowiedzi mogą naprowadzić na źródło" – oświadczył sądowi.

"Nigdy wcześniej nie znałem Falenty" - powiedział były naczelny tygodnika. Dodał, że nigdy ukrywał, że z nagraniem zgłosił się do "Wprost" dziennikarz Piotr Nisztor (nie był on członkiem redakcji - PAP), co zasygnalizowano w tekście zapowiadającym taśmy. "Nic poza tym nie mam do powiedzenia, gdyż korzystam z prawa do tajemnicy dziennikarskiej" - oświadczył Latkowski.

Kolejne pytania mec. Leder-Salgueiro brzmiały: czy Nisztor pisywał inne artykuły gdzie indziej na zlecenie Falenty; czy uzyskiwał od niego wynagrodzenie oraz czy Nisztor "był tajnym współpracownikiem polskich służb specjalnych?". "Odpytywanie mnie nt. Nisztora jest zadawaniem mi pytań nt. współautora tekstu; chcę być konsekwentny" – odpowiedział świadek. "Był on wcześniej w innych redakcjach, które nie miały odwagi opublikować taśm; pierwsza była telewizja publiczna; potem jeden z dzienników biznesowych; była też pogłoska o jeszcze trzeciej redakcji" - dodał świadek. "Sugerowanie, że Nisztor nie jest dziennikarzem, jest nie do przyjęcia" - podkreślił Latkowski.

"Poznając zawartość taśm, uznaliśmy, że nie mamy prawa milczeć; dziennikarze nie są od cenzurowania, co opinia publiczna powinna poznać, a czego nie, zwłaszcza, że dotyczyło to ludzi władzy" - zeznał Latkowski. "To nie były spotkania prywatne" – ocenił. "Nagrania zgraliśmy z tzw. chmury, do której dostaliśmy link" - dodał. Podkreślił, że wszystkie nagrania, które były w posiadaniu tygodnika zostały opublikowane i przekazane prokuraturze.

"Nie uczestniczyliśmy w nagrywaniu; nie wiedzieliśmy wcześniej o nagrywaniu" - podkreślił Latkowski. Zaznaczył zarazem, że "wszystkie aspekty prywatne, osobiste eliminowaliśmy ze stenogramów". Wymienił w tym kontekście wypowiedzi o czyichś preferencjach seksualnych; kto jest czyją kochanką czy kto na co choruje.

Dopytywany czy badał legalność pozyskania nagrań, Latkowski odparł: "Mieliśmy świadomość, że były to nagrania nielegalne, co wtedy napisaliśmy. Ale jest też wartość wyższa, czyli dobro publiczne, w której władza nie może liczyć na to, że dziennikarze będą ją chronić".

Latkowski dodał, że przed ujawnieniem taśm redakcja chciała dotrzeć do każdej nagranej ważnej osoby by zweryfikować nagrania i spytać, czemu nie działa ochrona kontrwywiadowcza. Podkreślił, że np. szef MSW Bartłomiej Sienkiewicz (również nagrany, mający w tej sprawie status pokrzywdzonego - PAP) odmówił rozmowy.

Pytany, czy w sprawie była jakaś presja, Latkowski odparł, że była jedna: gdy ówczesny premier Donald Tusk - po wejściu ABW i prokuratury do redakcji - zaapelował by wszystkie nagrania natychmiast upublicznić. "Doprowadziło to do sytuacji, że w naszych tekstach pojawiły się błędy w stenogramach, za co byliśmy krytykowani. Niepotrzebnie uległem tej presji premiera i części mediów" - dodał świadek.

Także Nisztor w czasie przesłuchania przed sądem często zasłaniał się tajemnicą dziennikarską. Na pytania mec. Leder-Salgueiro potwierdził, że to on dostarczył nagrania do "Wprost". Zaprzeczył by pisał artykuły na zlecenia Falenty. Przyznał, że zna go od kilku lat i komunikował się z nim przed wybuchem afery - w związku z publikacjami dla "Pulsu Biznesu" nt. Składów Węgla. Zaprzeczył, pytany przez adwokatkę, by dostał za to wynagrodzenie od Falenty lub działał na jego zlecenie.

Pytany, czym się kierował przynosząc nagrania, świadek odparł: "Motywacja była identyczna jak zawsze przy każdej publikacji: interes społeczny stuprocentowo przemawiał za tym by opinia publiczna się o tym dowiedziała".

"Czy jest pan zarejestrowany przez CBA jako kontakt operacyjny o kryptonimie Jelinek?" - padło pytanie mec. Leder-Salgueiro. "Nigdy nie współpracowałem z żadnymi służbami specjalnymi, a informacje zawarte w pytaniu są przedmiotem pozwów przeciw osobom, które je rozpowszechniają" – odparł Nisztor.

Przyznał, że "Wprost" było jedną z redakcji, do której się zwrócił o publikacje taśm; wcześniej były to TVP i "Puls Biznesu". Pytany, czemu nie były zainteresowane, odparł, że nieoficjalnie wie, że się obawiały "z powodów politycznych". Powołał się na tajemnicę dziennikarską, pytany o weryfikację autentyczność nagrań. "Prowadziłem dziennikarskie śledztwo" – dodał.

Zeznawał też b. senator PO Tomasz Misiak (był we władzach jednej ze spółek Falenty, jego rozmowa także została podsłuchana, obecnie jest oskarżycielem posiłkowym w sprawie). Powiedział sądowi, że Falenta miał dostęp do podsłuchów dokonywanych w restauracjach. Zeznał, że Falenta jeszcze przed wybuchem afery udostępnił jego nagraną rozmowę z restauracji swemu partnerowi biznesowemu Piotrowi M. "Nie wiem, czy Falenta stał za tymi nagraniami. To, co wiem, to, że je posiadał" - oświadczył. Dodał, że "osoba, która używa nagrań swych znajomych, powinna być napiętnowana".

Misiak zeznał, że Falenta proponował mu inwestycje w jego spółkę Składy Węgla, czego odmówił uznając to za zbyt ryzykowne. Świadek dodał, że zapoznał Falentę ze swoimi znajomymi m.in. biznesowymi. Podkreślił, że niedawno Aleksander Kwaśniewski wyrażał wobec niego żal, że "wprowadził Falentę do naszego grona".

Świadek Piotr M. potwierdził, że kilka miesięcy przed wybuchem afery dostał od Falenty pendrive z nagraniem rozmowy Misiaka, któremu powiedział potem by "uważał na spotkaniach, bo może być podsłuchiwany". Dając taśmę M., Falenta mówił mu, że Misiak ma w tej rozmowie działać na niekorzyść spółki Hawe (miał tam udziały Falenta i M., a Misiak był jej członkiem rady nadzorczej i akcjonariuszem - PAP). Po odsłuchaniu taśmy M. nie zgodził się z tą tezą Falenty, bo "czegoś takiego tam nie usłyszał".

Sprawa dotyczy nagrywania od lipca 2013 r. do czerwca 2014 r. osób z kręgów polityki, biznesu oraz funkcjonariuszy publicznych. Falenta i Rybka nie przyznali się do winy - Lassota i N. przyznali się. N. zeznawał, że Falenta za pieniądze zlecał nagrywanie rozmów w restauracjach. Lassota jako swą motywację wskazał "nieprawidłowości popełniane przez funkcjonariuszy publicznych".

Według prokuratury motywy działania oskarżonych miały "charakter biznesowo-finansowy". Media twierdzą, że nagrania miały być zemstą Falenty za śledztwo w sprawie jego firmy Składy Węgla, a także próbą zdobycia ważnych informacji dla działalności gospodarczej.