Odczytywanie sytuacji współczesnej Polski przez pryzmat „obrońców demokracji” pcha polską politykę do lat stanu wojennego. Nie były to dobre czasy również dlatego, że między słowem „polityka” a słowem „moralne oburzenie” granica była zatarta. Niewielu, jak Marcin Król czy Mirosław Dzielski, miało odwagę się przeciwstawić praktyce nieodróżniania sfery polityki od sfery gorących uczuć. Polityka to również wartości, to prawda, ale także negocjacje, koalicje, kalkulacje i cynizm – w małej dawce i jad żmii leczy. (Piszę o odwadze świadomy, że „niepolitycy” lat 80. zapatrzeni w gesty, słowa i symbolizm również byli odważni i płacili nie mniej niż „realiści”. Jednak co innego represje karne ze strony dyktatury, co innego szeptanka, że ten czy ów to chyba „kolaborant” albo „podlec”, bo postrzega politykę jako grę interesów, nie zmaganie dobra ze złem).
Żyjemy w kraju skonfliktowanym, jako tako normalnym. I mamy wreszcie dość normalną demokratyczną politykę, partie polityczne, wybory, wolne media, a nawet spółki Skarbu Państwa i tym podobne. KOD zamyka na normalność oczy. Walka oparta na założeniu, że o jakości demokracji decyduje ogrom wzmożenia moralnego, skreśla dorobek ostatnich trzydziestu lat. Przedstawiciele partii opozycyjnych wobec PiS biegający na pochody KOD w praktyce są kapitulantami – zarówno przed PiS-em, którego nie potrafią pokonać, jak i przed facebookowym ruchem Mateusza Kijowskiego. Do niego, żeby było jasne, żadnych pretensji nie mam – działa, jak umie najlepiej. Nie jego wina, że tylu polityków zdradziło etos swojego zawodu i swoje partie. Jeden Grzegorz Schetyna stara się dystansować wobec KOD-u, bo kodowcy to amatorzy, a on zawodowiec. Mało. Reszta opozycji to aktorzy grający polityków.
ikona lupy />

Kup w kiosku lub w wersji cyfrowej