Pamiętam, jak w roku pańskim 2015 opinią publiczną wstrząsnęła afera kwadratowa.
Dotyczyła, jak sama nazwa wskazuje, pewnego kwadratu. Nie chodziło bynajmniej o jakiś zwykły kwadrat z ulicy, kwadrat, jakich wiele, kwadrat prostacki jak jego własne kąty proste. Chodziło o kwadrat instytucję. Może nawet papieża wszelkich kwadratów. Był to oczywiście Czarny Kwadrat na Białym Tle, awangardowe dzieło Kazimierza Malewicza, przedstawiające (sic!) białe tło, a na nim czarny jak nierówno smarowana smoła kwadrat. Abstrakcyjne to dzieło miało być ostatecznym krokiem ku całkowitej sublimacji sztuki, zwieńczeniem drogi biegnącej od jelenia na rykowisku ku Czystej Formie. Była to forma tak radykalnie czysta, tak dalece wysublimowana, że nawet sam Malewicz nie wiedział, co o owym kwadracie powiedzieć, i bąkał jedynie, że stworzył dzieło w mistycznym transie i sam wciąż próbuje je zrozumieć.
Czysta forma owa, ów triumf równoległobocznej prostoty nad materialną konkretnością, wisiał sobie w muzeum całymi latami, aż został w 2015 roku poddany inspekcji połączonej z konserwacją w Galerii Tretiakowskiej w Moskwie. Potraktowano tam kwadrat rentgenem – i zdumionym oczom konserwatorów sztuki ukazał się napis wykonany przez Malewicza pod kwadratem. Napis głosił: „Bitwa murzynów w ciemnej jaskini”.
W środę zaś odbyła się w Parlamencie Europejskim kolejna debata w sprawie polskiej. Polska demokracja nie jest w dobrym stanie, głosi przyjęta przez europarlament rezolucja; być może nie jest to jeszcze gruźlica per se, ale wygląda na to, że nasz autorytarno-ksenofobiczny kaszel jest już na tyle głośny, że coraz poważniej zakłóca wyważone tony integracyjnej pieśni Starego Kontynentu. Ale czy tylko nasze kasłanie tu przeszkadza? Otóż nie, nagle kaszel idzie zewsząd, zupełnie jak na koncercie muzyki poważnej, gdzie całkowicie zdrowi ludzie zaczynają chóralnie charkać na sam widok uniesionej pałeczki dyrygenta. Kaszle więc nagle Wielka Brytania, usiłując pogodzić nienawiść do emigrantów z miłością do wspólnego rynku UE. Kaszlą ksenofobiczne Węgry; radykalna prawica odchrząkuje potencjalne zwycięstwa we Francji, w Austrii czy nawet w Niemczech. Gdziekolwiek spojrzeć, tam rasistowskie ataki; na Wyspach biją Polaka, w Polsce już nawet swojego, jeśli się odezwie w innym języku. Legia przegrywa z Borussią i kibole, usankcjonowani zresztą niedawno przez prezydenta Dudę jako strażnicy narodowej dumy, usiłują bić przeciwników, wykrzykując rasistowskie obelgi. Suwerenność jest na ustach wszystkich, a suwerenność oznacza w nowej mowie europejskiej tyle co „won!”, przy czym owo „won” jest dość ogólne, ale skierowane mniej więcej w stronę czarnych, ciemnych, okutanych chustą, tych z akcentem i wszelkiej maści uzurpatorów.
Unia Europejska była, obok porozumienia gospodarczego, paktem przeciwko nacjonalizmowi, cichą nadzieją pokiereszowanych wojną intelektualistów, projektem wiecznego pokoju. Aby szczerze taki pakt zawrzeć, trzeba najpierw wyobrazić sobie człowieka niejako bez właściwości, a przynajmniej bez właściwości z tego punktu widzenia najbardziej szkodliwych; tych, które zbyt łatwo sortują ludzi na grupy, i to w taki sposób, że grupy te mają dostęp do wojska czy policji. Do tego projektu potrzebny jest człowiek jako człowiek, nie jako Polak czy Francuz; człowiek jako podmiot praw człowieka, nie wytwór przygodnego miejsca, kultury i języka. Człowiek bez koloru skóry, bez instynktów plemiennych, moralnie motywowany solidarnością z ludzką wspólnotą, nie lojalnością do rasy czy narodu. Człowiek nie z materii, ale z Ducha, a raczej z Rozumu. Człowiek abstrakcja, człowiek jako czysta forma, ostateczna sublimacja.
Rzecz trzymała się kupy całą masę lat. Trwała w naszych duszach aspiracyjna Triumfalna Abstrakcja; myśląc o niej, z nadzieją prostowaliśmy swoje krzywe kąty. Ale wystarczyło, że przyszli uchodźcy, prześwietlili nas rentgenem i okazało się, że jesteśmy zwykli, ciemni, plemienni, przerażeni, źli. Zupełnie jakby pod Czystą Formą obrazu Unii jako wspólnoty uniwersalnych wartości ktoś już u zarania całej sprawy naskrobał głupkowaty rasistowski żart. I to jeszcze taki żart, przez który już nigdy nie da się spojrzeć na dzieło w ten sam sposób; zawsze już w pewnym sensie pozostanie ono karykaturą, nigdy nie odzyskamy do niego pełnego zaufania. Pal licho, kiedy atak niedoskonałego, prostackiego świata na zawsze zmienia wymowę abstrakcyjnego obrazu – to tylko afera kwadratowa. Ale kiedy Wielki Dziejowy Projekt rozpada się pod wpływem toksycznej psychologii człowieka realnego – to już jest afera do kwadratu.

Kup w kiosku lub w wersji cyfrowej