Radośni! Jak opowiedzieć o radości? Jak opisać Omelas?”. No jak? Może tak: Omelas to nie lekarstwo na mokrą chrypę, jak mogłaby wskazywać nazwa, ale miasto z opowiadania Ursuli Le Guin.
Karolina Lewestam, etyk, Boston University i Uniwersytet Warszawski / Dziennik Gazeta Prawna
Miasto szczególne, bo takie, w którym ludzie są SZCZĘŚLIWI. Nie głupio zadowoleni, prostacko się chichrający, nieskażeni myśleniem, zadowoleni siłą ignorancji, o nie – to ludzie „...dojrzali, inteligentni, zaangażowani”, których życie jest wypełnione pięknem, ich serce miłością, ich dusza odwagą. Tak, odwagą, bo mimo że w Omelas nie ma wojska i miasto nie zna wojny, piękna ta cnota kwitnie w inny sposób; jest jak „nieograniczone i hojne zadowolenie, wielkoduszny triumf, który nie rodzi się przeciwko jakiemuś zewnętrznemu wrogowi, ale ma źródło w komunii z tym, co najlepsze i najpiękniejsze w duszach całej ludzkości... to właśnie rośnie w sercach ludu Omelas; zwycięstwo, które świętują, jest zwycięstwem życia”. Uff. Naprawdę fantastyczni muszą być ci ludzie z Omelas. A miasto? Le Guin nie opisuje go dokładnie; daje tu wyobraźni czytelnika carte blanche. Upomina go jednak: cokolwiek sobie wyobrazisz, musi być naprawdę ładne, fajne, ekscytujące i kojące zarazem. Słowem: raj.
Ale, ale! Dreszcze, zło, tajemnica. Pod jednym z publicznych budynków w małej komórce znajduje się ciemny sekret miasta, sekret, który znają wszyscy jego obywatele. Jest to mianowicie dziecię w wieku wczesnoszkolnym, które cierpi. Jego żywot płynie w ciemności, jego samotność jest torturą, jego cichy głos: „Wypuśćcie mnie!”, wsiąka nocą w obojętne mury – choć zdarza się to rzadko, bowiem dziecię owo przestało już w zasadzie artykułować i zadowala się charkotem. Czemu nie można nieboraka wypuścić? Bo – uwaga – całe szczęście miasta, jego piękno, jego dobro, śmiech jego dzieci, bezpieczeństwo, mądrość mieszkańców i światłość ich dusz zależą od cierpienia tego dziecka. Tak jest i koniec, oto wielka tajemnica wiary. Nie ma cierpienia – nie ma dobra. Z ciężkim sercem, a także z pewnym poczuciem obowiązku miasto ciemięży więc niewinną ofiarę. Tylko nieliczni odchodzą.
Taka historia. Lubię Le Guin, bo wielką pisarką jest, ale tej jednej historii jej autorstwa ścierpieć nie mogę. Co za gniot! Po pierwsze, wiadomo, o co tu chodzi, a chodzi o to prostacko. Mówiąc uczenie, obrazowe opisy cierpień dziecka z Omelas mają wykazać ograniczenia paradygmatu utylitarystycznego w etyce: czytając Le Guin, czujemy, że nie może być tak, że szczęście wielu usprawiedliwia ofiarę niewielu. Po drugie, autorka tą przypowieścią chce ukazać czytelnikowi głęboko ukrytą prawdę jego duszy: czy ty, czytelniku, zlitowałbyś się nad nieszczęśnikiem, wiedząc, że stracisz tak bizantyjsko opisane szczęście? Nie! Nie, ty hipokryto, porzuć więc wszelkie pochlebne opinie o sobie samym, no już; mówię to ja, tani psycholog teoretyk dysonansu poznawczego. Po trzecie: wstyd. „Wszak Omelas to alegoria naszego społeczeństwa na cierpieniu niewinnych zbudowanego!” – ma zakrzyknąć zgodnie z planem narratora czytelnik – i zaraz poczuje wstyd, wstyd zbyt łatwo wzbudzony prostym chwytem, a wdzierający się w duszę czytelnika falą pozorującą reakcję na Wielką Literaturę. Ach, inherentne zło świata ulepionego przez niedbałego Demiurga, ach, zło w naszych czarnych sercach, ach, prawda o życiu, które musi tratować dobro, by dobro mogło nadejść. Czyż to nie głębokie?
Gdyby tak jednak abstrahować od tej moralizującej łopatologii i przyjrzeć się samej figurze Omelas, to jest ona faktycznie ciekawa i może nam się przydać do czegoś zupełnie innego. Oto miasto, które działa bez zarzutu, bo w lochach siedzi ciemiężona dusza. Oto miasto, którego niezaprzeczalna cnota, jak również niesamowita organizacja i infrastruktura, są uzależnione od ciągłości tortur jednej jedynej osoby. Ale jakiej osoby? Dlaczego to dziecko właśnie ma cierpieć, nie inne? A jeśli jest jakiś powód?
Wyobraźmy sobie: Warszawa jak wiosna, pełna szczęścia i dobra. Ludzie przechadzają się w zwiewnych szatach po Mokotowskiej, przysiadają na murku na Podwalu, wygrzewają się nad Wisłą. Każdy majętny, lecz nie zachłanny; każdy mądry, lecz nie przemądrzały; każdy kochany i kochający. Spokojnie, lecz wesoło. Czasem ptaszyna zakwili, by poprzeć ten piękny lud i wyrazić swój dlań podziw. Czasem tu i ówdzie pieśń się rozlegnie spontanicznie, sławiąca czystość ducha lub świetnie przygotowany rozkład komunikacji miejskiej. A w podziemiach Pałacu Kultury na to konto zamknięty cierpiący, torturowany, w wiecznej izolacji... kto? Kogo sobie wyobraziliście? Kto pierwszy stanął wam przed oczami? Odpowiedzcie natychmiast!
Jednym Donald Tusk, idę o zakład. Innym Jarosław Kaczyński. A może jest tam uogólniony lewak, a może nacjonalista z bejsbolem oklejonym symbolami Polski Walczącej. Bogacz, jednoprocentowiec, szef szefów banku zrzeszającego wszelkie banki. Cham. Intelygent, oderwany od polskiej wsi urzędnik UE. George Soros. Postmodernista, który pierwszy wpadł na pomysł, że w języku wolno wszystko. Konserwatysta w imię ciągłości narodu ciemiężący wolność kobiet. Posttransformacyjna elita w osobie Bronisława Geremka. Mark Zuckerberg, założyciel Facebooka. Putin. Reprezentacja uchodźców z Bliskiego Wschodu. Własna matka. Hanna Gronkiewicz-Waltz. Prezes Rzepliński. Ziobro Zbigniew, minister. „Gazeta Wyborcza”, a w jej zastępstwie Adam Michnik.
Test Omelas: kogo zobaczysz w piwnicy, ten jest według ciebie zasadą, z której tak naprawdę pochodzi wszelkie zło. Możesz myśleć, że myślisz, że przyczyn nieszczęść jest wiele – ale test ci pokaże, gdzie tak naprawdę widzisz wszelkie ich źródło, gdzie (jak sądzisz) tkwi metafizyczna Jednia, z której złowrogo emanuje zasnuwająca nas Ciemność.
Po co taki test? W celach samopoznania, oczywiście. To instrument podstępnej introspekcji. Politycznie przydatny, a jakże – niech każdy polityk opublikuje wyniki, tak jak publikuje się oświadczenia majątkowe, a będziemy mieć jasność co do orientacji jego duszy i działania. I jeśli na przykład Małgorzacie Wassermann, szefowej komisji Amber Gold, wyjdzie na teście, że w komórce nie siedzi bynajmniej Niezidentyfikowany Winny Wszelkich Afer, ale po prostu Donald Tusk, człek z krwi i kości, w całej swej cielesnej i pojedynczej konkretności, to od razu mielibyśmy jasność, dokąd komisja ta zmierza i jakie widzi przed sobą cele. Pokaż mi swoją komórkę pod Pałacem, a powiem ci, jaki będzie twój następny ruch.
Z całości stworzenia nie da się stworzyć utopii, to pewne – dlatego większość mądrych mieszkańców Omelas zostaje w mieście. Ale opowiadanie Le Guin jest utopią nie tylko dlatego, że miasto jest szczęśliwe; jest nią przede wszystkim dlatego, że szczęściarzom udało się znaleźć właściwą ofiarę. Test Omelas uczy nas bowiem jeszcze jednej rzeczy: każdy kogo innego wtrąciłby do lochu. I każdy, jeśli rygorystycznie spróbuje wyobrazić sobie świat bez wskazanej przez siebie ofiary, widzi, że i tak nikt się w tym hipotetycznym świecie nad brzegiem Wisły w bieli nie przechadza, ptaszyny w nim nie kwilą, nie brzmią w nim ciągle pieśni. Trzeba zaraz tam wsadzić jeszcze kogoś, potem jeszcze kilku. I ilu by się tam ich nie wsadziło, to nigdy, cholera jasna, nie jest tak dobrze jak w Omelas .