Nowo wybrana deputowana białoruskiego parlamentu Hanna Kanapacka przyznaje, że wyborów nie można uznać za uczciwe.
Pani zwycięstwo, pierwszy od dwóch dekad mandat dla prozachodniej opozycji, było dużą niespodzianką. Jak się pani o nim dowiedziała?
To było nieoczekiwane. Rozumiemy, że nie było mowy o uczciwym podliczeniu głosów. Ale to nie zmienia faktu, że wykonaliśmy ogromną pracę, by mogli uznać nas za zwycięzców. Gdyby zorganizowano uczciwe wybory, bez dwóch zdań byśmy je wygrali. Rozmawiałam z ludźmi, zawsze szliśmy z otwartą przyłbicą. Na moich ulotkach był mój numer telefonu. Wiele osób dzwoni i gratuluje mi sukcesu. Weszliśmy między ludźmi. A tak od strony prywatnej, wiadomość o zwycięstwie przyjęłam z ogromnym bólem głowy. Dopiero zaczynam się orientować, że moje życie się zmieniło. Wszystkie sprawy rodzinne i zawodowe odkładałam na poniedziałek po wyborach. A teraz się okazało, że po wyborach nie będzie lżej. Emocje były bardzo różne, od kompletnej niewiary, że to możliwe, aż po strach, że nie podołam. A kilku kolegów z partii się obraziło.
Były gratulacje ze strony władz?
No, pani Jarmoszyna (szefowa komisji wyborczej – red.) przez zaciśnięte zęby musiała przeczytać moje nazwisko na konferencji prasowej (śmiech). Ale komisja okręgowa mi pogratulowała.
Na pewno zna pani reakcję bardziej radykalnej części opozycji. „Wpuścili ją do parlamentu, znaczy ma jakiś układ z władzą”.
To punkt widzenia, który szanuję. Nie wszyscy muszą się ze mną zgadzać.
Podsumowując ten wątek: czy to pani swoją kampanią zmusiła władze do uznania pani zwycięstwa, czy też władze wytypowały panią bez związku z tą aktywnością?
Władze handlują z Zachodem i musiały kogoś wyznaczyć. Rozumieliśmy, że muszą zrobić poważny krok, żeby kupić Zachód. Władze wybierały. Ale nie mogły przepuścić kogoś, kto i tak nie miałby szans na uczciwe zwycięstwo.
Zgodnie z konstytucją parlament na Białorusi jest instytucją słabą. W praktyce jest jeszcze słabszy, niż przewidują przepisy. A pani będzie w nim działać sama, może wspólnie z Aleną Anisim z Towarzystwa Języka Białoruskiego. Da się cokolwiek zrobić w takiej sytuacji?
To, że będę jedna na sali obrad, nie znaczy, że będę sama w parlamencie. Szłam na wybory z zespołem profesjonalistów – polityków, prawników, ekonomistów. Mam nadzieję, że razem będziemy mogli przywrócić parlamentowi funkcję ustawodawczą. Nie musimy pisać na kolanie ustaw, mamy je gotowe. Mamy program strukturalnych reform życia politycznego i gospodarczego. Nikt nie ma wątpliwości, że sytuacja w kraju jest zła. Przyznają to i prezydent, i rząd. Państwu potrzebne są zmiany. Nie wiemy tego, ale może władze zgodziły się na część naszych propozycji? Może Łukaszenka chce się podzielić odpowiedzialnością z opozycją?
Czym chce się pani zająć w pierwszej kolejności?
Zmianą ordynacji wyborczej, by moi partyjni koledzy mogli w uczciwym wyścigu wygrywać za dwa lata wybory lokalne. Po drugie, ustawami ekonomicznymi. Obniżką podatków od przedsiębiorstw, wycofaniem dekretu o bumelantach (przewidującego kary za niepodejmowanie pracy – red.), ustanowieniem jasnych reguł dla biznesu, rezygnacją z punktowych ulg – ulgi powinny być albo dla wszystkich, albo dla nikogo. I budową niezawisłego sądownictwa, bo zmiany nie będą możliwe bez gwarancji dla własności i inwestycji.
Co zrobić z rozbudowanym państwem socjalnym?
Nie jesteśmy aż tak bogatym państwem, by sobie na to pozwolić. Człowiekowi trzeba stworzyć warunki do pracy i zarabiania. Jeśli ktoś ma dwie nogi i dwie ręce, w takich warunkach zarobi tyle, żeby wystarczyło na mieszkanie, samochód, wypoczynek, edukację i medycynę. A dopiero jeśli ma ograniczone możliwości, państwo powinno mu pomóc.
Jakie powinno być miejsce Białorusi między Zachodem i Rosją?
Bliskich relacji gospodarczych z Rosją nikt nie będzie zrywał. W nowym domu każdy próbuje się zaprzyjaźnić z każdym sąsiadem. Przy czym w tych relacjach z Rosją doszliśmy już do granicy. Musimy więc odrobić te 20 straconych lat w relacjach z Europą. To stamtąd idą nowe technologie.
„Russkij mir” to zagrożenie czy nie?
To bardzo poważny czynnik. Jesteśmy zainteresowani tym, aby społeczność międzynarodowa zainteresowała się Białorusią. Mamy powody do obaw.
Zachód powinien uznać nowy parlament za legalny?
Nie. W kampanii chodziło nam o przyciągnięcie zwolenników. Brak uczciwego liczenia głosów nie daje nam możliwości oceny, na ile się to udało. Ale wszyscy pracowali, ile mogli.
Czyli będzie pani deputowaną nieuznawanego parlamentu.
Będę deputowaną w parlamencie, któremu władza nie dała możliwości, by mógł zostać uznany na arenie międzynarodowej. Ale niezależnie od tego, będę próbować podwyższyć jego status w kraju i za granicą.