Cenzura zabroniła... emitowania pewnej reklamy. W reklamie straszono ciężką chorobą, a nawet śmiercią naszych dzieci, by proponować remedium – płatną szczepionkę. „Reklama szczepionki została tak skonstruowana, żeby wywołać u odbiorcy strach i wrażenie, że jak nie kupi się produktu, to na pewno będzie nieszczęście” – tłumaczył rzecznik Ministerstwa Zdrowia Paweł Trzciński. Oczywiście, cenzura nie nazywa się cenzurą, lecz dbaniem o nas, ale nazwanie cenzury niecenzurą nie zmienia istoty wydarzenia – wolność komercyjnej wypowiedzi uznana została za mniejszą wartość niż inne wartości.
Oburzać się? Jak ktoś chce, to bardzo proszę. Ja widzę w decyzji Ministerstwa Zdrowia odruch rozpaczy, ale też i odruch zdrowy. Doskonałość reklamowego przekazu już nieraz była opisywana przez wielkie pióra. Współczesny homo sapiens to konsument, a sieci handlowe i gigaproducenci dysponują środkami, wobec których jego umysł jest praktycznie skazany na porażkę. Producenci lekarstw często gęsto nie mają żadnych oporów przed ukazywaniem umierającego dziadka, chorującego dziecka, kobiety w depresji, zniszczonego stresem pracownika – o ile tylko te okropieństwa skłonić nas mogą do szukania lekarstw (lekarstw?) na alkoholizm, neurozę, grypę i reumatyzm... W piekle będą się smażyć, to pewne, ale w czasie ich ziemskiej podróży też powinni być zastopowani. Przez kogo? Przez cenzurę.
Wiem, wiem. Podobna walka z producentami alkoholu nie przyniosła jakichś oszałamiających rezultatów, a reklama z „łódką Bols” stała się przysłowiowa. Dranie od lekarstw (lub „lekarstw”) będą szaleć, aby obejść nawet najlepsze zapisy cenzorskie, i jeszcze powiewać nam będą przed oczami banderą Wolności Słowa. O wolności można jednak mówić tylko wtedy, kiedy wszyscy uczestnicy gry w konsumenta będą mieć równe możliwości. Dzisiaj nie mają. Wprowadzenie cenzury dotyczącej starannie wybranych segmentów rynkowej oferty byłoby tylko próbą przywrócenia takiej równowagi, której wolny rynek sam z siebie i magicznie nie zapewni.