Bartłomiej Kot: Europa uważa, że Chiny wysyłają jej sygnał, korzystając z rozziewu między Europą a USA
W tym odważnym oświadczeniu Starmera chodzi wyłącznie o to, że brytyjskie wojska mogłyby w Ukrainie mieć charakter stabilizacyjny w momencie zamrożenia konfliktu. A jedna rzecz to doprowadzenie do zamrożenia, a dopiero druga stabilizacja sytuacji, udzielenie Ukrainie gwarancji. Europa mimo Monachium i spotkania w Paryżu nie wyklarowała swojej wizji wyjścia z konfliktu. Po drugiej stronie Donald Trump ma wizję, chęć i potrzebę zakończenia tego konfliktu jak najszybciej i jak się da. Brakuje natomiast planu stabilizacji Ukrainy po wojnie. Brytyjczycy nie dysponują dziś wystarczająco sprawną armią lądową, która byłaby w stanie zagwarantować bezpieczeństwo. Francja ma bardzo labilną sytuację polityczną, więc finansowanie jej kontyngentu byłoby problematyczne i politycznie wątpliwe w sytuacji, w której Macron przestałby pełnić funkcję prezydenta. Sporo państw europejskich zerka w stronę Polski jako państwa, które posiada obecnie najsilniejsze siły lądowe w Europie.
Ogłoszenie takiej projekcji siły absolutnie powinno mieć miejsce teraz. To moment na kreatywne myślenie, jak udzielić Ukrainie gwarancji bezpieczeństwa. To wynika też z faktu, że takie poniekąd jest oczekiwanie po stronie amerykańskiej i to dla Europy potencjalnie być może najlepszy sposób, by wrócić do stolika negocjacyjnego, z którego Amerykanie nas wyrzucili. Problem ma tylko i wyłącznie charakter polityczny. Ukraińcy wciąż nie akceptują innych gwarancji bezpieczeństwa niż NATO. Poza tym jest ciężar polityczny takiej decyzji, nikt nie chce partycypować w tej wojnie po stronie europejskiej. Nie bez znaczenia jest także brak klarownej wizji finansowania takiej misji.
W przypadku Polski jest perspektywa toczącej się obecnie kampanii wyborczej.
Nie. Mam świadomość tego, że żaden poważnie myślący polityk polski nie jest w stanie dzisiaj, biorąc pod uwagę, jakie są nastroje społeczne, podjąć odważnej decyzji dotyczącej zapowiedzi rozlokowania wojsk polskich na Ukrainie. Nawet w przypadku zamrożenia konfliktu. Tego typu wojska, gdyby pojawiły się na Ukrainie, nie czerpałyby przywileju z bycia objętym artykułem 5. Traktatu Północnoatlantyckiego. Prócz tego doszłoby do uszczuplenia naszych zdolności na terytorium Polski przy nadal istniejącym zagrożeniu z kierunku białoruskiego. Osobną sprawą jest też przewalczenie powątpiewania przez nas w wiarygodność naszych sojuszników.
Ludzie wysłani do Europy przez Trumpa prezentują alternatywne scenariusze. To wynika z faktu, że prezydent USA zarządza poprzez kontrast wśród doradców, lubi mieć dostęp do kilku konkurujących ze sobą punktów widzenia, by na końcu postawić się w roli arbitra. Mam podejrzenia graniczące niemalże z pewnością, że jesteśmy na etapie zbierania pomysłów. To rozpoznanie bojem, próba sprawdzenia Rosjan i Europejczyków. Na przykład generał Keith Kellogg jest jedną z tych osób, które mają dostarczyć Trumpowi kilka potencjalnych rozwiązań, ale nie tą, od której w stu procentach zależy rozwój sytuacji. Uważam, że wizja Ameryki nie została do końca skoordynowana. Natomiast Amerykanie mają głęboko zakorzenione przekonanie, że świat uległ zmianie, że już jest multipolarny i Ameryka przestała być hegemonem. I należy się do tego zaadaptować, porzucając politykę Joego Bidena rodem z lat 90. Trump proponuje więc globalny reset bezpieczeństwa, który prowadzi do ukształtowania się nowego koncertu mocarstw. Dla niego Władimir Putin to na tyle silny gracz, że widzi go przy stoliku. Nie widzi przy nim natomiast żadnego europejskiego polityka. I to jest nasz największy problem. Tymczasem, gdy Europejczycy kopali się po kostkach z wiceprezydentem JD Vance’em, to prezydent USA w Waszyngtonie spotykał się z premierem Indii Narendrą Modim.
Chińczycy pokazali się jako gracz, który cichą dyplomacją i bez rzucania mocnych słów z głównej sceny konferencji może podejmować dyskusje z Europejczykami. To był mocny kontrast z Amerykanami. Paradoksalnie Europa nie poczuła się przyparta do muru przez dyplomację chińską, uważa, że Chińczycy wysyłają jej sygnał, korzystając z rozziewu między Europą a USA. Z tego, co słyszałem, rozmowa między Olafem Scholzem a delegacją chińską była produktywna w sprawie dostrzeżenia przez Pekin niuansów w kwestiach celnych. Mimo, że Chińczycy są współodpowiedzialni za sporą część tego, co Putin robi w Ukrainie, to próbują zbudować obraz partnera, z którym, choć może nie zawsze się zgadzamy, to jest chociaż stabilny. ©℗