Lewicowa opozycja domaga się od premiera Bayrou zawieszenia reformy emerytalnej, a prawica nie chce podwyżki podatków. Nad krajem wciąż jednakciąży unijna procedura nadmiernego deficytu,na walkę z którym Paryż nie ma pomysłu

Wczorajsze przemówienie François Bayrou we francuskim parlamencie i przedstawienie głównych założeń jego rządu było pierwszą konfrontacją nowego premiera z posłami, od których zależy przyszłość wciąż kruchego rządu. Od ubiegłorocznych wyborów do Parlamentu Europejskiego i rozpisania przedterminowych wyborów parlamen tarnych prezydentowi Emmanuelowi Macronowi nie udało się ustabilizować sytuacji. – Francuzi nie chcą, by okres niestabilności trwał – podkreślał Bayrou po pierwszym w tym roku posiedzeniu rządu. Jego wczorajsza konfrontacja z parlamentem miała uspokoić rynki finansowe, coraz bardziej zirytowane trwającym klinczem społeczeń stwo i unijne instytucje, które z niepokojem patrzą na rosnące zadłużenie Francji. Według prognoz deficyt budżetowy za ubiegły rok wyniósł ok. 6 proc. PKB, ponad dwukrotnie więcej, niż pozwala unijna procedura.

Iluzoryczna stabilność rządu

Szef francuskiego rządu odziedziczył problemy po poprzedniku Michelu Barnierze, który przetrwał na stanowisku jedynie 100 dni. Do upadku rządu Barniera przyczyniło się nieuchwalenie – po raz pierwszy we współczesnej historii kraju – budżetu na ten rok, wobec którego poszczególne frakcje parlamentarne mają odmienne oczekiwania. Stabilność rządu Bayrou gwarantują jedynie centrowe partie nieposiadające większości. Lewica i prawica są mu nieprzychylne, choć obie strony wyrażają gotowość do rozmów. Najważniejsze może się okazać w przyszłości poparcie socjalistów oraz Zielonych. Lider tych pierwszych, Olivier Faure, jeszcze przed wczorajszą debatą był spokojny o układ z Bayrou. – Możemy być o kilka kroków od możliwego porozumienia – mówił Faure.

Nic za darmo. Partie stawiają warunki

Ceną za poparcie ugrupowań lewicowych będzie jednak wycofanie się przynajmniej z części reformy, która podniosła wiek emerytalny z 62. do 64. roku życia, co miało dać oszczędności rzędu 17 mld euro rocznie. Prawicowe Zjednoczenie Narodowe (RN) natomiast zamierza bojkotować jakiekolwiek podwyżki podatków, które z kolei jest skłonna poprzeć lewa strona parlamentu. Partia Marine Le Pen podnosi też kwestię kosztów wycofania się z reformy emerytalnej. Obóz macronistów jest skłonny porzucić negocjacje z RN, koncentrując się na przyciągnięciu lewicy. – Uważam, że istnieje więcej możliwości owocnego dialogu z partiami lewicowymi niż ze Zjednoczeniem Narodowym – stwierdził szef resortu finansów Éric Lombard. Sam Bayrou śmiał się wczoraj ze swojej nieprostej sytuacji. – 84 proc. Francuzów nie wierzy, że rząd przetrwa rok. Czasem się zastanawiam, skąd reszta bierze swój optymizm – mówił podczas wystąpienia w Zgromadzeniu Narodowym.

Bruksela grozi palcem

Krajowe układanki to niejedyny problem nowego premiera. Rynki finansowe i inwestorzy, a przede wszystkim Komisja Europejska czekają na realny plan wyjścia z wprowadzonej w czerwcu 2024 r. procedury nadmiernego deficytu. Zgodnie z unijnymi przepisami deficyt kraju UE nie może być wyższy niż 3 proc. PKB, a dług publiczny nie może stanowić więcej niż 60 proc. PKB. Bruksela wszczęła procedurę pół roku temu wobec kilku państw, w tym Polski, która przedstawiła już swój plan realizacji unijnych celów. Francja natomiast boryka się z kolejnymi kryzysami wewnętrznymi, a wspomniany Éric Lombard będzie już trzecim ministrem negocjującym z Brukselą. Jeden z jego poprzedników, Bruno Le Maire, wskazywał we wrześniu 2024 r., że ubiegłoroczny deficyt miał wynieść 5,6 proc. (dziś mówi się już o 6 proc.), z kolei Barnier jako realną datę realizacji celu 3 proc. PKB wymieniał 2029 r.

Francja traci wpływy

Bruksela nie jest zadowolona z tego tempa, ale jak na razie nie podejmuje żadnych kroków wobec Paryża, biorąc pod uwagę trwający kryzys polityczny, którego zażegnanie będzie w dużej mierze zależało od efektów wczorajszego wystąpienia Bayrou. Za tydzień ministrowie finansów państw UE będą rozmawiać o wspomnianej procedurze. Macronowi w relacjach z partnerami zagranicznymi nie pomagają nie tylko utrzymujący się kryzys i kiepski stan finansów publicznych, lecz także zawirowania wewnątrz jego własnego obozu. Na skutek tarć z gen. Fabienem Mandonem, szefem prezydenckiego sztabu wojskowego, odejście rozważa Emmanuel Bonne, główny doradca Macrona ds. dyplomacji. Pałac Elizejski nie przyjął jeszcze jego dymisji, ale jeśli Bonne zdecyduje się na odejście, będzie to cios ze strony jednego z najbliższych współpracowników Macrona, w dodatku w przededniu inauguracji Donalda Trumpa i w warunkach szybkiej erozji wpływów francuskich w Afryce. ©℗

Szukając poparcia, Bayrou skłania się raczej ku lewicy