Hańbiącym, choć szczęśliwie głównie symbolicznym gestem wobec Binjamina Netanjahu Polska uległa nie presji, a nawet nie zapowiedzi presji.
Uległa bardziej złudzeniu i przyzwyczajeniu do wykonywania gestów lojalności wobec silniejszych partnerów na arenie międzynarodowej. Lojalność przysłoniła Warszawie polityczną analizę, uczyniła nas ślepymi. Bo trzeba być ślepym, by po wydarzeniach ostatnich miesięcy sugerować to, co nasze władze – że Stany Zjednoczone i Izrael to właściwie jedno ciało polityczne. Nie jest tak za Joego Bidena i nie będzie za Donalda Trumpa.
Nie zamierzam tu rozstrzygać spraw moralnych poza zaznaczeniem na wstępie, że obecność Netanjahu w Auschwitz, miejscu refleksji i przestrogi, jest moim zdaniem niewyobrażalna i głęboko niemoralna. Nie ma również wątpliwości, że zapowiadając goszczenie polityka ściganego za zbrodnie, Polska igra swoim bezpieczeństwem. Rozmontowujemy system międzynarodowego ładu, doprowadzamy do erozji prawa międzynarodowego. To miały być bliskie nam wartości. W dobie bezprawnej agresji Rosji na Ukrainę to był nasz dyplomatyczny leitmotiv. Mówił o tym prezydent Andrzej Duda, mówił szef MSZ Radosław Sikorski.
Fatalne i anachroniczne czytanie USA
Przy próbie rekonstrukcji wydarzeń ostatniego tygodnia przez DGP wyszedł na jaw jeszcze jeden polityczny błąd Warszawy: fatalne i anachroniczne czytanie USA. Bo decyzję podjęliśmy w końcu – tak opowiadają urzędnicy Kancelarii Prezydenta – pod presją Amerykanów. Problem w tym, że tej presji nikt nie widział, nie była ona publiczna. Nie było żadnej szerszej kampanii z USA, choć – owszem – powstało kilka artykułów i apeli. Jedyną rozsądną reakcją na nie byłoby wzruszenie ramionami. Gdyby Trumpowi zależało, wysłałby skierowane do nas ostrzeżenie wprost, publicznie. Nie doszliśmy jednak do tego etapu, bo na wyścigi próbowaliśmy przewidzieć oczekiwania prezydenta elekta i się do nich dopasować.
Netanjahu bez zaproszenia na inaugurację Donalda Trumpa
Jest prawdą, że republikanie zapowiadają sankcje przeciw Międzynarodowemu Trybunałowi Karnemu i współpracującym z nim urzędnikom. Jest jednak wątpliwe, by były one poważne. Jest też prawdą, że za pierwszej kadencji Trumpa USA pod wpływem ultrakonserwatywnych doradców wspierały Izrael niemal bezkrytycznie, przenosząc ambasadę do Jerozolimy, akceptując politykę osiedleńczą na Zachodnim Brzegu i uznając aneksję Wzgórz Golan. Od tego czasu jednak trochę się zmieniło. Trump deklarował, że nigdy nie zapomni tego, że Netanjahu zadzwonił z gratulacjami do Bidena po wyborach w 2020 r. Premier Izraela nie dostał też zaproszenia na inaugurację prezydencką, choć pojawiały się sygnały, że chciałby się udać do Waszyngtonu.
Amerykańska administracja nie zmieni się całkowicie. Pozostanie w niej wielu urzędników niższego i średniego szczebla, którzy doskonale pamiętają wydarzenia ostatnich miesięcy. Choćby to, jak Netanjahu oszukiwał Amerykanów w sprawie rozmów dotyczących rozejmu, dostaw pomocy humanitarnej do oblężonej Gazy oraz zakresu inwazji na terytoria palestyńskie. Oszukiwał tak bardzo, że Biden nazywał go „kłamcą” oraz „złym człowiekiem”, by sięgnąć tylko po te łagodniejsze określenia. Prócz ludzi bezkrytycznych wobec Netanjahu, wprawdzie głośnych, ale niekoniecznie już tak wpływowych, będziemy więc mieli liczną frakcję tych bardziej świadomych. Uznających „Bibiego” nie za sprzymierzeńca, lecz za polityka problematycznego. Choć w Polsce narracja o „dwóch braciach w polityce”, Trumpie i Netanjahu, wciąż pokutuje, rzeczywistość maluje bardziej skomplikowany obraz. W obecnych okolicznościach republikanin nie będzie umierał za Netanjahu.
Problematyczne i moralność i znaczenie na arenie międzynarodowej
Deklaracja udzielenia zgody na przyjazd Netanjahu do Auschwitz jest więc nie tylko niemoralna. Jest także błędem politycznym, doprowadzającym do zmniejszenia naszego znaczenia w stosunkach międzynarodowych w obliczu uzasadnionych oskarżeń o podwójne standardy. W końcu jest też błędem politycznym w relacji z Amerykanami. A to niepokojące, że źle czytamy naszego najważniejszego sojusznika, umniejszając samych siebie w relacji z Białym Domem, jakby to były zawody. ©℗