A może w każdym niemal przypadku odpowiedź brzmi: „Jedno i drugie, czyli właściwie… tak jak w dzisiejszym świecie”.
Jest jednak pewna różnica. Twierdzę, że jak nigdy dotąd jesteśmy realnie, a nie tylko metafizycznie zawieszeni między zagładą a utopią. Obawą o najgorsze a wiarą, że uda się zrealizować marzenia o szczęśliwej ludzkości.
W każdym aspekcie życia poświęcamy uwagę temu, co nas czeka, czy raczej – może czekać zarówno w wymiarze indywidualnym, jak i zbiorowym, społecznym. Prawie 100 lat temu w znanym eseju „Ekonomiczne perspektywy dla naszych wnuków” John Maynard Keynes przewidywał m.in., że będziemy pracować przez kilkanaście godzin w tygodniu i żyć w dostatku. Charles Holland Duell, prezes amerykańskiego urzędu patentowego, zasłynął wygłoszonym u schyłku XIX w. twierdzeniem, że wszystko już wynaleziono. Obaj – w zdecydowanie nierównej mierze – się pomylili. Keynes słusznie jednak zakładał, że czas pracy będzie się skracał, a jednocześnie (paradoksalnie?) poziom życia będzie bardzo szybko rósł – co będzie mieć zbawienny wpływ m.in. na naturę człowieka. Wypowiedź Duella była całkowicie błędna i po prostu niemądra. Pierwszy rozróżniał perspektywy krótkoterminowe i długoterminowe. Drugi był więźniem rzeczywistości, którą znał. Dziś i my często, przewidując, co się może wydarzyć, zbyt wielką wagę przywiązujemy do tego, co się już wydarzyło.
W tegorocznym wydaniu „Horyzontów” nie mamy tak daleko idących ambicji, aby opisywać świat za 100 lat czy choćby starszy o dekadę. Robią to, poniekąd wzorem Keynesa, inni, jak Michio Kaku, np. w książce o wymownym tytule „Przyszłość ludzkości” i jeszcze bardziej znaczącym podtytule: „Podbój Marsa, podróże międzygwiezdne, nieśmiertelność i nasze miejsce poza Ziemią”. Albo Stephen Hawking, który z większą dozą realizmu w „Krótkich odpowiedziach na wielkie pytania” pisał nie tylko o tym, co wiemy o wszechświecie, lecz także – trochę na marginesie bardziej naukowych, a mniej publicystycznych rozważań – o przyszłości świata, w tym o katastrofie klimatycznej, udoskonalaniu ludzkiego DNA (nie u wszystkich) i jednocześnie niezwykle optymistycznych oraz mrocznych wizjach rozwoju sztucznej inteligencji.
Wracając do spraw przyziemnych i perspektywy niewykraczającej zanadto poza jutro, możemy powiedzieć, że choć żyjemy w wyjątkowo dostatnim i relatywnie – nawet mimo nowych wojen – spokojnym świecie, krótkoterminowe trendy nie są korzystne. Ani w sferze klimatu, ani bezpieczeństwa międzynarodowego, ani – wbrew pozorom – ekonomii, której poświęcamy jak zwykle wyjątkowo dużo uwagi. Co zatem z ważniejszą, odleglejszą perspektywą? Czy jest – pytanie zawiera oczywiście trochę przesady – bliższa zagładzie, czy utopii?
Jesteśmy – na Zachodzie, w Europie, w Polsce także – trochę jak rozbawione towarzystwo spożywające w ogrodzie, w piękny, słoneczny dzień lata, wspaniały obiad i pijące doskonałe wino. Widzimy, że na – nomen omen – horyzoncie kłębią się czarne chmury i niespiesznie płyną w naszą stronę. Nie wiemy tylko jeszcze, czy przyniosą ożywczy deszcz i kilka grzmotów, czy prawdziwą nawałnicę siejącą spustoszenie.
Sytuacja jest (jeszcze) dobra, u nas wręcz bardzo dobra, ale wspomniane krótkoterminowe trendy są niepokojące. To nie znaczyłoby wiele, jak w prognozach ojca interwencjonizmu, gdyby nie to, że są zwiastunem poważnych, długofalowych problemów, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę kontekst europejski, a więc i polski. Nie zamierzam jednak zarażać czarnowidztwem. Przed burzą zawsze można się schronić, lepiej lub gorzej, a od jej skutków częściowo przynajmniej ubezpieczyć. Co nie mniej ważne, optymizm, płynący np. z rozwoju technologii (teraz głównie AI), nieraz pozwalał się gospodarce – i nie tylko jej – wykaraskać z tarapatów. W zanadrzu zawsze mamy też Keynesa. Jeśli się nawet mylił w szczegółach, to w zasadzie miał rację. Wyjąwszy może słowa o naturze człowieka. Ale na pociechę zostawił nam i taką myśl: „Najbardziej szczerze ścieżkami cnót i przytomnej mądrości kroczą ci, którzy najmniej troszczą się o jutro.”. ©Ⓟ