W październiku przed gliwickim sądem ma ruszyć proces kilkunastu osób, które pod pozorem udzielania pożyczek pod zastaw nieruchomości oszukiwały osoby w trudnej sytuacji finansowej. Nieświadomi właściciele na skutek niekorzystnych umów tracili swoje domy i gospodarstwa.

Kwota wyłudzonego mienia szacowana jest na 23 mln zł, pokrzywdzonych zostało około stu rodzin. Oskarżeni, wśród których jest notariusz sporządzający akty notarialne, odpowiedzą łącznie za kilkaset przestępstw.

Akt oskarżenia w tej sprawie trafił do rybnickiego ośrodka zamiejscowego Sądu Okręgowego w Gliwicach w grudniu ub. roku. Z tego względu proces będzie prowadzony w trybie kontradyktoryjnym (model ten, wprowadzony 15 lipca ub. roku, cofnęła kolejna zmiana prawa karnego, która weszła w życie 15 kwietnia br.). Na czwartkowym posiedzeniu sąd m.in. wyznaczył 12 kolejnych terminów rozpraw, w tym pierwszą – 7 października.

„Do tego czasu sąd poinformuje pokrzywdzonych – z uwagi na ich liczbę odbędzie się to za pośrednictwem prasy” - powiedział PAP prok. Piotr Żak z katowickiego wydziału Prokuratury Krajowej, który wcześniej pracując w Prokuraturze Okręgowej w Gliwicach prowadził postępowanie w tej sprawie.

Według ustaleń śledztwa w latach 2004-2009 w woj. śląskim działało kilkanaście powiązanych ze sobą osób, które w imieniu własnym lub prowadzonych przez siebie, firm pod pozorem prowadzenia działalności gospodarczej polegającej na "pośrednictwie kredytowym", "restrukturyzacji zadłużeń" i udzielaniu krótkoterminowych "pożyczek" pod zastaw nieruchomości, doprowadzało nieświadomych niczego ludzi do zawierania niekorzystnych zobowiązań finansowych. Następstwem podpisywania umów była najczęściej utrata przez nich nieruchomości.

Jak wyjaśniał wcześniej prok. Żak, do zawierania tych umów dochodziło „na skutek wprowadzenia pokrzywdzonych - najczęściej osób znajdujących się w trudnej sytuacji finansowej, w podeszłym wieku, nieporadnych życiowo, naiwnych lub obdarzających innych nadmiernych zaufaniem - w błąd co do rzeczywistego celu i charakteru zawieranej umowy, sposobu jej zabezpieczenia albo wyzyskania ich niezdolności do należytego pojmowania znaczenia przedsiębranego działania polegającego na wystawieniu weksli własnych i udzieleniu pełnomocnictwa notarialnego do zbycia należącej do nich nieruchomości".

Początkowo umowy przybierały postać krótkoterminowych - od 3 do 6 miesięcy – wysoko oprocentowanych pożyczek (7 proc. w skali miesiąca), zabezpieczonych hipoteką na nieruchomości pożyczkobiorcy oraz pełnomocnictwem do jej zbycia. Umowy te przewidywały także odsetki karne - najczęściej 1 proc. za każdy dzień zwłoki w spłacie pożyczki lub jej rat.

Po wprowadzeniu ustawy antylichwiarskiej pożyczki upozorowane były na sprzedaż weksli. Pożyczkobiorcy wystawiali weksle, z których część opiewała na kwotę pożyczki wraz z oprocentowaniem, część zaś stanowiła weksle karne, które klient zobowiązywał się wykupić w przypadku opóźnienia w spłacie tych pierwszych.

Jak podawali prokuratorzy, weksle karne stanowiły wielokrotność pożyczki - nawet 200 proc. - a niewielkie spóźnienie się z wykupem chociaż jednego weksla powodowało drastyczny wzrost zobowiązań pożyczkobiorców, które przekraczały ich możliwości finansowe. Niemożliwość spłaty pożyczki skutkowała przejęciem nieruchomości pożyczkobiorców, których wartość wielokrotnie przekraczała ich dług.

Przejmowanie nieruchomości następowało na podstawie udzielanego pożyczkodawcom przez pożyczkobiorców nieodwołalnego pełnomocnictwa do jej sprzedaży. Minimalna cena określona w pełnomocnictwie drastycznie odbiegała od rynkowej wartości nieruchomości.

Sposób, w jaki "pożyczkodawcy" korzystali z tego pełnomocnictwa wskazywał, że w istocie stanowiło ono techniczny wyraz umowy o przepadek przedmiotu zabezpieczenia, co jest zakazane przez prawo. Pokrzywdzeni nie zdawali sobie sprawy ze sposobu, w jaki ich "pełnomocnicy" zamierzają z owego pełnomocnictw skorzystać. W krótkim czasie od zawarcia umowy tracili swoje mieszkania, domy, gospodarstwa. Oskarżeni sprzedawali je najpierw między sobą lub osobami powiązanymi, a dopiero później na wolnym rynku. Jak zaznacza prokuratura, chodziło o ukrycie, w jaki sposób weszli w posiadanie nieruchomości, czyli pranie brudnych pieniędzy.

Jednym z elementów mechanizmu było wykorzystanie autorytetu notariusza. Pokrzywdzeni byli przekonani, że skoro podpisują umowę w kancelarii notarialnej, transakcja niczym im nie grozi i byli pewni, że ich interesy są należycie chronione.

Tak jednak, w opinii śledczych - nie było. Jednemu z notariuszy przedstawiono zarzuty niedopełnienia obowiązków i przekroczenia uprawnień w celu osiągnięcia korzyści majątkowej. Nie czuwał nad należytym zabezpieczeniem praw i interesów stron, nie udzielał pokrzywdzonym niezbędnych wyjaśnień, sporządzał akty notarialne sprzeczne z prawem - wyliczała prokuratura akcentując, że w ten sposób notariusz pomagał pozostałym oskarżonym w popełnianiu oszustw i w praniu pieniędzy.

Większości oskarżonych w tej sprawie grozi kara pozbawienia wolności do lat 15.

Równolegle z prowadzonym śledztwem prokuratura podjęła działania cywilnoprawne, zmierzające do unieważnienia dokonanych z inicjatywy oszustów aktów notarialnych. Na skutek wytoczenia przez prokuratora powództw zapadły wyroki stwierdzające nieważność części czynności dokonanych w formie aktu notarialnego - dzięki temu udało się odzyskać pierwsze utracone przez pokrzywdzonych nieruchomości.(PAP)