Aby wypełnić uzgodnienia z Brukselą, w tym roku władze w Madrycie powinny zaoszczędzić prawie 20 mld euro. Trwający już czwarty miesiąc powyborczy pat w Hiszpanii skutecznie uniemożliwia walkę z deficytem, który ponownie okazał się wyższy, niż zakładano. Nowy rząd, gdy wreszcie powstanie, będzie musiał zaciskać pasa, a nie będzie miał na to zbyt wiele czasu.
WIELKA DZIURA W FINANSACH MADRYTU / Dziennik Gazeta Prawna
Wybory parlamentarne z 20 grudnia nie przyniosły rozstrzygnięcia. Rządząca dotychczas centroprawicowa Partia Ludowa zdobyła najwięcej mandatów, ale straciła bezwzględną większość, a ani jej, ani socjalistom nie udało się stworzyć koalicji mogącej efektywnie sprawować władzę. W tej sytuacji obowiązki w dalszym ciągu pełni gabinet Mariana Rajoya, ale ogranicza się on do bieżącego zarządzania sprawami kraju i nie podejmuje kluczowych decyzji.
Taki stan może potrwać co najmniej trzy, cztery miesiące, bo coraz bardziej prawdopodobnym scenariuszem są kolejne wybory, które mogłyby się odbyć pod koniec czerwca. Zakładając, że nowy rozkład mandatów umożliwi powstanie koalicji rządowej – co gdy popatrzy się na sondaże, jest dość wątpliwe – nowy gabinet w najlepszym wypadku objąłby władzę w lipcu. A to dla gospodarki, która dopiero co wyszła z kryzysu, oznacza stracone pół roku.
Stan politycznego zawieszenia na razie nie przekłada się na wzrost gospodarczy, bo ten w Hiszpanii należy do najwyższych w strefie euro – 3,2 proc. w zeszłym roku oraz 2,8 proc. w prognozie na rok bieżący – ale problemem pozostaje deficyt budżetowy. Rząd Rajoya zobowiązał się wobec Komisji Europejskiej, że w 2015 r. spadnie on do 4,2 proc. PKB, zaś w 2016 r. do 2,8 proc., czyli że po raz pierwszy od początku kryzysu zejdzie poniżej maksymalnego dopuszczalnego poziomu 3 proc. Ostatnim takim rokiem był 2007, gdy Hiszpania nie tylko go nie przekraczała, ale wręcz miała nadwyżkę w budżecie.
W zeszłym roku deficyt ponownie został ograniczony, ale o mniej, niż zakładano. Pod koniec marca minister finansów Cristóbal Montoro poinformował, że wyniósł on 5,2 proc., a więc aż o 1 pkt proc. więcej, niż zakładał plan. W zeszłym tygodniu tę liczbę wprawdzie skorygowano do 5 proc., lecz w dalszym ciągu jest to więcej, niż miało być, a także więcej niż w marcowej prognozie przewidywała Komisja Europejska. To, że cel nie został osiągnięty, nie jest wielkim zaskoczeniem, bo 2015 był rokiem wyborczym, zatem Rajoy chciał trochę poluzować program oszczędnościowy. Ale poza tym to już ósmy rok z rzędu, gdy deficyt jest wyższy, niż zakładano (za pierwsze cztery odpowiadają socjaliści, którzy oddawali władzę w 2011 r. z deficytem w wysokości 9,4 proc.). Nie zmienia to faktu, że problem istnieje, a co gorsza, nie ma komu go rozwiązać.
Hiszpański rząd ma jeszcze w kwietniu przedstawić Brukseli poprawki do budżetu, które pozwolą zmniejszyć deficyt, bo uzgodniony cel 2,8 proc. nadal pozostaje w mocy. Jednak aby został on osiągnięty, konieczne jest zaoszczędzenie w tym roku co najmniej 20 mld euro, a rząd, który nie ma większości w parlamencie i jest tylko pełniącym obowiązki, nie jest w stanie tego zrobić. Żadne poważne cięcia nie zostaną zaakceptowane, szczególnie że drugie i trzecie co do wielkości ugrupowanie są im przeciwne. Zatem albo Rajoy będzie musiał prosić o prolongatę terminu na zrównoważenie budżetu (a teoretycznie za niedotrzymanie obecnego na Hiszpanię może zostać nałożona kara), albo kłopot zostanie przekazany nowemu rządowi.
Zaoszczędzenie 20 mld euro (czyli zmniejszenie deficytu o ponad jedną trzecią) nie jest łatwe w ciągu 12 miesięcy, a zrobienie tego w niespełna sześć jest praktycznie niewykonalne. – Deficyt pokazuje, że hiszpański kryzys finansowy jest daleki od zakończenia. To oznacza, że nowy rząd będzie miał bardzo trudny start. Oraz że wiele wyborczych obietnic partii stało się zupełnie nierealne – mówi dziennikowi „Financial Times” José Ignacio Conde-Ruiz, ekonomista z Uniwersytetu Complutense w Madrycie.