Presja na polityków, by stworzyli koalicję, będzie wielka. Gospodarka nie cierpi jeszcze na skutek gabinetowego kryzysu, ale nie potrwa to długo. Nowe wybory w Hiszpanii nie zmienią w istotny sposób patowego układu sił w parlamencie, tym niemniej stworzenie koalicji rządowej – czego się nie udało zrobić przez ostatnie cztery miesiące – może być łatwiejsze, bo teraz partie będą bardziej skłonne do niewygodnych kompromisów.
Zgodnie z przewidywaniami ostatnia runda rozmów króla Filipa VI z przywódcami głównych partii politycznych nie przyniosła przełomu i we wtorek po południu pałac królewski poinformował o rozpisaniu kolejnych wyborów. Odbędą się 26 czerwca, czyli niemal równo pół roku po poprzednich. Te z 20 grudnia zeszłego roku przyniosły największą zmianę na hiszpańskiej scenie politycznej od czasu przywrócenia demokracji w drugiej połowie lat 70. Przez prawie cztery dekady była ona zdominowana przez dwa duże ugrupowania – socjalistyczną PSOE i centroprawicową Partię Ludową oraz jej poprzedników – które rządziły samodzielnie. W efekcie kryzysu gospodarczego oraz skandali korupcyjnych w obu głównych partiach popularność zdobyły dwa nowe ugrupowania – skrajnie lewicowe Podemos oraz centrowe Ciudadanos. W grudniowych wyborach zajęły one mocne trzecie i czwarte miejsce, co przekształciło dwupartyjny układ w czteropartyjny. W tej nowej sytuacji politycy się nie odnaleźli się i nie potrafili stworzyć rządu. Wielkiej koalicji z Partią Ludową, która dotychczas rządziła i zajęła pierwsze miejsce w wyborach, nie chcieli socjaliści, z kolei poparcia rządu PSOE i Ciudadanos nie chciała Podemos. – Jego Wysokość stwierdził, że nie ma kandydata z wystarczającym poparciem – oświadczył pałac królewski.
Według sondaży przeprowadzonych w ostatnich kilku dniach wyniki czerwcowych wyborów będą dość podobne do grudniowych. Najwięcej głosów znowu uzyska Partia Ludowa, która może liczyć na 29–30-proc. poparcie, czyli minimalnie większe niż ostatnio. Na drugie miejsce awansuje Podemos, która zamierza wystartować w koalicji z innym radykalnym ugrupowaniem, Zjednoczoną Lewicą (IU). Mogą liczyć na 21–24 proc. Ale ich przewaga nad socjalistami (19–22 proc.) mieści się w granicach błędu statystycznego. Na czwartym miejscu pozostanie Ciudadanos (15–17 proc.), która też trochę poprawi swój wynik.
Na ostateczne rezultaty w dużej mierze wpłynie jeszcze frekwencja, która zapewne będzie znacząco niższa niż ostatnio, oraz to, na ile skutecznie politycy przekonają wyborców, że fiasko rozmów koalicyjnych jest winą nie ich samych, lecz wszystkich pozostałych. To już zresztą zaczęli robić. – Dialog był niemożliwy. PSOE nie chciała rozmawiać – przekonywał premier i przywódca Partii Ludowej Mariano Rajoy. – Według mnie Pablo Iglesias (lider Podemos – red.) nigdy nie chciał paktu z socjalistami. Hiszpańska polityka jest podwójnie zablokowana, z jednej strony przez Rajoya, z drugiej przez Iglesiasa – mówił z kolei szef PSOE Pedro Sanchez.
Przekładając sondażowe poparcie na rozkład miejsc w parlamencie, Partia Ludowa poprawi swój stan posiadania ze 123 do 125–132 mandatów, PSOE straci kilka z 90 mandatów, Podemos będzie mieć o kilka więcej niż obecne 69, zaś Ciudadanos będzie mieć między 40, tak jak dotychczas, a 46. To oznacza, że przy wyjątkowo dobrym układzie bezwzględną większość mogłyby mieć Partia Ludowa i Ciudadanos, które programowo są dość bliskie. Bardziej prawdopodobny jest jednak scenariusz, w którym – tak jak obecnie – żaden sensowny układ nie będzie miał większości. Oczywiście, w takiej sytuacji nie można wykluczyć, że rozmowy znów przez długie miesiące nie będą przynosić rezultatów i być może konieczne będą jeszcze jedne wybory, ale przeważają opinie, iż tym razem tworzenie rządu pójdzie łatwiej. Presja na polityków, by się porozumieli, będzie większa, przez co bardziej będą skłonni do zawarcia niezbyt wygodnych koalicji. Gdyby Partii Ludowej i Ciudadanos brakowało do większości kilku mandatów, pozostałe partie pewnie pozwolą im na stworzenie rządu mniejszościowego. Z kolei jeśli PSOE spadnie na trzecie miejsce, prędzej będzie gotowa stworzyć koalicję z Partią Ludową niż obecnie, gdy sama chciała tworzyć rząd z innymi. Inną sprawą jest to, na ile nowy rząd będzie spójny i trwały.
Presja na polityków będzie rosła także z tego powodu, że przedłużający się pat w końcu zacznie się odbijać na gospodarce. Na razie kryzys polityczny znosi ona zaskakująco dobrze. W I kw. tego roku, czyli w pierwszym, w którym gabinet Rajoya jest tylko pełniącym obowiązki, wzrost gospodarczy wyniósł 0,7 proc., czyli był tylko minimalnie niższy niż w dwóch poprzednich (po 0,8 proc.), ale i tak to znacznie lepszy wynik niż w większości państw strefy euro. Spada także bezrobocie (w samym tylko marcu o 58 tys.), które pozostaje największym problemem kraju. Zarazem jednak pojawiają się pierwsze sygnały, że brak rządu jest szkodliwy. Na początku kwietnia hiszpański bank centralny obniżył tegoroczną prognozę wzrostu gospodarczego z 2,8 do 2,7 proc., a w połowie miesiąca to samo zrobił Międzynarodowy Fundusz Walutowy – z 2,7 do 2,6 proc. Problemem jest zwłaszcza to, że deficyt budżetowy jest wyższy, niż zakładano – w zeszłym roku zamiast 4,2 proc. wyniósł on 5,0 proc., a w tym, aby zejść do uzgodnionego z Brukselą poziomu 2,8 proc. PKB, potrzebne są szybkie i znaczące oszczędności. Których jednak w przypadku braku stałego rządu nie ma kto wprowadzać.
MFW obniżył prognozę wzrostu PKB Hiszpanii z 2,7 do 2,6 proc.