Sprzyjające czynniki gospodarcze osłabiają presję na polityków, ale przedłużający się impas zacznie się odbijać na sytuacji kraju. Mimo że mija dziś już miesiąc od wyborów parlamentarnych w Hiszpanii, kraj ten wciąż nie ma ani nowego rządu, ani nawet wielkich szans na jego powołanie. Przedłużający się pat prędzej czy później zacznie się odbijać na wychodzącej z kryzysu gospodarce.



– Ważne, aby Hiszpania miała rząd, który będzie odzwierciedlał wyniki wyborów i miał jasny program, tak aby mógł się zająć sprawami naprawdę istotnymi dla mieszkańców – mówił w poniedziałek w wywiadzie radiowym dotychczasowy premier Mariano Rajoy, precyzując, że jego Partia Ludowa mogłaby stworzyć koalicję z socjalistyczną PSOE i centrowym ugrupowaniem Ciudadanos (Obywatele). – Chociaż rzeczywiście są kwestie, w których się nie zgadzamy, wierzę, że jest duża przestrzeń na znalezienie porozumienia – przekonywał.
Ugrupowanie Rajoya wygrało grudniowe wybory, ale straciło bezwzględną większość, a efektem nowego układu politycznego, w którym oprócz dwóch tradycyjnie dominujących ugrupowań – Partii Ludowej i PSOE – silną reprezentację w parlamencie mają także Ciudadanos i skrajnie lewicowe Podemos (Możemy), jest to, że trudno znaleźć stabilną większość. Jeśli nie uda się utworzyć rządu w ciągu dwóch miesięcy od pierwszego posiedzenia parlamentu – a tydzień już minął – konieczne będą nowe wybory.
Nie jest to rozwiązanie preferowane przez Hiszpanów. Według najnowszego sondażu 61 proc. badanych wolałoby rząd koalicyjny (czego w Hiszpanii nie było od czasu przywrócenia demokracji w drugiej połowie lat 70.), zaś nowe wybory wybrałoby 33 proc. z nich. Ale te niewiele by pomogły – miejscami zamieniłyby się jedynie druga z trzecią partią, czyli PSOE i Podemos, a o koalicję byłoby równie trudno. Jeśli chodzi o alianse w obecnym układzie, to 40 proc. ankietowanych chce, by stworzyły je Partia Ludowa z Ciudadanos lub z PSOE i Ciudadanos, zaś 39 proc. – PSOE z Podemos.
W każdej wersji kluczem do wyjścia z impasu są socjaliści, którzy mogą wejść w koalicję z ludowcami, pozwolić na rząd mniejszościowy z Rajoyem na czele albo wreszcie samemu stworzyć rząd z Podemos przy poparciu którejś z partii regionalnych. Choć lider socjalistów Pedro Sánchez przez część działaczy swojej partii jest naciskany na to pierwsze rozwiązanie, sam skłania się ponoć ku trzeciemu, które zapewne dałoby mu funkcję premiera, ale raczej nie przyniosłoby stabilnych rządów.
Presję na polityków ze wszystkich opcji osłabia to, że budżet na bieżący rok jest już przyjęty, hiszpańska gospodarka w miarę dobrze się rozwija, a na dodatek pomagają jej niski kurs euro wobec dolara oraz taniejąca ropa naftowa. Nie ma zatem poczucia, że przedłużanie rozmów grozi katastrofą. Ale w dłuższej perspektywie zacznie się to odbijać, szczególnie że rząd Rajoya przed wyborami też zwolnił tempo reform. – Pędu do zmian nie byłoby, nawet gdyby funkcjonował stabilny rząd. Nie przewidujemy żadnych znaczących reform w Hiszpanii w 2016 r. – mówi Reutersowi Yves Mamalet, ekonomista z banku Société Générale.
Według banku będzie to miało wymierne skutki, bo kontynuowanie wcześniejszego tempa naprawiania gospodarki spowodowałoby podniesienie długoterminowej średniorocznej prognozy wzrostu na drugą połowę bieżącej dekady z 1 proc. do 2 proc. PKB. Z drugiej strony rynki finansowe jeszcze bardziej niepokoi możliwość lewicowej koalicji, bo obie partie w kampanii zapowiadały odwrócenie części wprowadzonych przez Rajoya reform, szczególnie w zakresie rynku pracy, i nie gwarantowałaby troski o stabilność finansów publicznych.