Strategia podsycania konfliktów przyniosła prezydentowi nieoczekiwany sukces. Można się zatem spodziewać, że będzie ją konsekwentnie stosował dalej, aby w ten sposób umacniać swoją pozycję
Równie przekonujące, co nieoczekiwane zwycięstwo Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) jest rozwiązaniem tylko jednego z tureckich problemów – kończy ono pięciomiesięczny okres niestabilności politycznej. Jednak zdaniem krytyków prezydenta Recepa Tayyipa Erdogana, jego wielki triumf raczej nie jest zwycięstwem Turcji, bo w niedzielę zrobiła ona kolejny krok w kierunku autorytaryzmu.
Nawet najwięksi optymiści w szeregach AKP nie liczyli w niedzielnych wyborach na tak dobry rezultat. Niemal wszystkie sondaże przedwyborcze – prowadzone przez różne pracownie – wskazywały, że wyniki będą bardzo zbliżone do tych z początku czerwca, gdy AKP zabrakło 18 mandatów do bezwzględnej większości w parlamencie, którą miała przez ostatnie ponad 12 lat. Ale w niedzielę wieczorem okazało się, że poparcie dla partii rządzącej wzrosło aż o prawie 9 pkt proc. – poparło ją 49,5 proc. głosujących – dzięki czemu znów będzie mogła samodzielnie rządzić. Minimalnie zyskało też główne ugrupowanie opozycyjne, centrolewicowa Republikańska Partia Ludowa (CHP), zaś do parlamentu weszły także mająca kurdyjskie korzenie Ludowa Partia Demokratyczna (HDP) i prawicowa Nacjonalistyczna Partia Działania (MHP), ale obie sporo straciły w porównaniu z czerwcem.
Strategia Erdogana, który nie ukrywał, że uważa rząd koalicyjny za zły pomysł, i zdaniem krytyków podsycał konflikty wewnętrzne, by zwiększyć poparcie dla swojej partii, przyniosła efekty.
Taki wynik wyborów bardzo dobrze przyjęły rynki finansowe. Turecka lira, która od początku roku praktycznie bez przerwy osłabiała się w stosunku do dolara i euro, wczoraj rano zyskała wobec obu tych walut po 3,9 proc., zaś główny indeks giełdy w Stambule BIST100 skoczył w górę o 5,6 proc., osiągając najwyższy poziom od lipca. „Krótkoterminowa reakcja jest pozytywna, bo rynek poczuł ulgę, że zakończyła się niepewność związana z tym, kto będzie rządził Turcją, że w trudnych czasach w dziedzinie bezpieczeństwa wróciła do sprawdzonej formuły i że nie ma wątpliwości, kto jest dominującą postacią tureckiej polityki – to nadal Recep Tayyip Erdogan” – napisał w komentarzu Timothy Ash, analityk banku Nomura. Nie znaczy to jednak, że inwestorzy nie dostrzegają problemów i że ten trend się utrzyma. Agencja ratingowa Moody’s podkreśliła wczoraj, że wynik wyborów redukuje ryzyko niestabilności politycznej, ale wyzwaniem dla rządu nadal pozostają niski wzrost gospodarczy, wysoka inflacja i odpływ kapitału zagranicznego. – Kluczową słabością tureckiej gospodarki jest chroniczny deficyt obrotów bieżących, a to wymaga podjęcia poważnych reform strukturalnych – mówi stacji CNBC Mahmut Kaya, szef funduszu inwestycyjnego Garanti Asset Management.
To, czy turecki rząd, na czele którego najprawdopodobniej pozostanie Ahmed Davutoglu, będzie skłonny podjąć takie reformy, jest jednak mocno wątpliwe. Po pierwsze dlatego, że Turcja ma teraz jeszcze poważniejsze problemy niż gospodarka – rozniecony z powrotem przez Erdogana konflikt z Kurdami, których nastroje w związku z wydarzeniami ostatnich pięciu miesięcy się coraz bardziej radykalizują, zagrożenie ze strony terrorystów z Państwa Islamskiego, wojna w sąsiedniej Syrii, której efektem jest napływ rzeszy uchodźców, a od momentu włączenia się w nią Rosji także pogorszenie geopolitycznej sytuacji Ankary. Po drugie, dlatego że choć formalnie większe uprawnienia ma premier niż prezydent, ale w praktyce jest obecnie odwrotnie, a jak się wydaje, turecki prezydent bardziej myśli o zaspokojeniu swoich ambicji niż o dobru kraju (lub utożsamia jedno z drugim). Świadczy o tym najlepiej fakt, że Erdogan wolał podsycać konflikty społeczne, licząc na lepszy wynik w nowych wyborach, niż pozwolić na utworzenie rządu koalicyjnego, co zamknęłoby możliwość zwiększenia uprawnień prezydenckich. Trudno się spodziewać, by Erdogan chciał wprowadzać w życie jakieś reformy, które mogłyby spowodować protesty społeczne. W sytuacji, gdy trwa konflikt z Kurdami i gdy prawie połowa społeczeństwa uważa, że Erdogan zmierza w kierunku autorytaryzmu, podejmowanie reform, które zapewne najmocniej uderzyłyby w stały elektorat AKP, nie jest nie na rękę tureckiemu prezydentowi.
Zarzuty o postępujący autorytaryzm nie są nieuzasadnione. Kampanię wyborczą trudno określić jako spełniającą standardy demokratyczne – władze publicznie oskarżały prokurdyjską partią HDP, której sukces w czerwcowych wyborach pozbawił AKP większości w parlamencie, o związki z kurdyjskimi partyzantami, co było niemal otwartą zachętą do ataków na jej biura, krytyczne wobec rządu media były szykanowane bądź nawet przejmowane. Także wokół wyników niedzielnych wyborów pojawiło się kilka kontrowersji. Dlaczego niemal wszystkie ośrodki badania opinii publicznej tak bardzo się pomyliły w sondażach, w jaki sposób – biorąc pod uwagę 48 mln oddanych głosów i rozległość kraju – udało się w ciągu kilku godzin po zakończeniu głosowania policzyć wyniki w prawie wszystkich okręgach i jak to się stało, że w niektórych okręgach, gdzie w czerwcu zdecydowanie wygrała HDP, teraz poparcie dla niej spadło prawie do zera? Nie jest przypadkiem, że Unia Europejska odnosząc się wczoraj do wyników, ograniczyła się do zdawkowego stwierdzenia, że będzie współpracować z nowym tureckim rządem w kwestii rozwiązania kryzysu migracyjnego.
Co jeszcze bardziej niepokojące, skoro strategia zdobywania poparcia poprzez tworzenie podziałów i konfliktów przyniosła tak zaskakująco dobry efekt, to można się spodziewać, że Erdogan będzie częściej po nią sięgał. – Wyniki wyborów pokazują, że polityka oparta na strachu i podziałach zadziałała. Zachęcony tym Erdogan będzie prawdopodobnie miał w sobie więcej brawury i będzie bardziej antagonistyczny – mówi dziennikowi „Wall Street Journal” David Philips, były doradca amerykańskiego Departamentu Stanu, a obecnie wykładowca na Uniwersytecie Columbia.
Pewnym pocieszeniem jest to, że cykl wyborczy w Turcji się skończył, więc przez najbliższe trzy lata nie będzie konieczności zabiegania o głosy. Druga strona medalu jest taka, że na 2019 r. zaplanowane są wszystkie trzy głosowania – prezydenckie, parlamentarne i lokalne. Na pewno Erdogan będzie robił wszystko, by do tego czasu jeszcze wzmocnić pozycję AKP i swoją własną. Turecki prezydent wcale nie ukrywa, że chce pozostać głową państwa przynajmniej do 2023 r., czyli stulecia utworzenia Republiki – a do tego czasu przyćmić jej twórcę Ataturka.
Tuż po podaniu wyniku turecka lira umocniła się o prawie 4 proc.