W bardzo emocjonalnym artykule „Nie chcemy mieć dzieci? Egocentryzm to choroba, która nas kiedyś zabije” (DGP z 29 września) Marcin Hadaj słusznie zauważa, że powinniśmy się bić w piersi i przede wszystkim samym sobie wyrzucać niechęć do posiadania dzieci. Otwarcie i odważnie mówi o pewnym egoizmie społecznym, który jest pokłosiem polityki stawiania na siebie, wybujałego indywidualizmu, stawiania na piedestale jednostki, czyli tych wszystkich cech, które miały nas niegdyś zbliżyć ekonomicznie i życiowo do krajów bogatego Zachodu, a w efekcie przyniosły również sobkostwo i brak odpowiedzialności społecznej. Przekonuje, że nasze podążanie za sukcesem finansowym jest objawem postępującej krótkowzroczności i pewnego rodzaju wygodnictwa.
Autor powołuje się na sondaż dotyczący postaw prokreacyjnych kobiet, wspomina o pojawiających się głosach, które sugerują, by nie dyskutować z brakiem potrzeby posiadania dzieci przez kobiety. I wszystko to się zgadza, jednak brakuje mi w tym jednego, niezbędnego elementu – mężczyzn. Bo nie mogę zgodzić się z tym, że za sytuację demograficzną odpowiadają przede wszystkim kobiety. Chociaż to one rodzą dzieci, to – jakkolwiek by na to patrzeć – ani nie są w stanie ich począć samodzielnie, ani nie powinny być zmuszane do samodzielnego o nie dbania.