Niezależne stanowisko pozwoliło Krzysztofowi Kwiatkowskiemu stać się wyrazistym recenzentem własnej partii. W PO mówiono o nim jako o wewnętrznej opozycji.
Kamienna twarz, mocnym głosem wygłaszane oświadczenie. Krzysztof Kwiatkowski wyglądał, jakby ogłaszał kolejny raport podległej mu Najwyższej Izby Kontroli. Ale tym razem sytuacja jest odwrotna: to on jest pod obstrzałem, i to bardzo poważnym, bo Prokuratura Generalna skierowała do Sejmu wnioski o uchylenie jego immunitetu w związku z podejrzeniem ustawiania konkursów w centrali i delegaturach NIK w Rzeszowie i Łodzi.
Kariera Kwiatkowskiego do tej pory układała się wręcz podręcznikowo. W latach 1997–2001 był doradcą premiera Jerzego Buzka, od 2007 r. był senatorem, a w 2009 r. został wiceministrem sprawiedliwości, by po kilku miesiącach zostać szefem tego resortu po odwołaniu Andrzeja Czumy w wyniku afery hazardowej. – Kwiatkowski został ministrem w trudnym okresie. Sprawdził się, dlatego sporym zaskoczeniem było to, że Donald Tusk nie powołał go ponownie na to stanowisko w swojej drugiej kadencji – wspomina były minister sprawiedliwości Zbigniew Ćwiąkalski.
Kwiatkowski był dobrze oceniany przez osoby z bezpośredniego środowiska politycznego, ale nawet opozycja niespecjalnie miała do niego uwagi. Energiczny, wykształcony, a do tego medialny – co wykorzystywał jako prezes NIK. – Izba pod jego kierownictwem stała się bardzo wyrazista. Nie bał się wygłaszania ostrych opinii i przeprowadzania kontroli skierowanych w stronę rządu własnej w końcu partii – podkreśla Ćwiąkalski. Nie bez powodu o NIK, a raczej o tym, jak ostre wyniki kontroli przedstawiała od jakiegoś czasu, mówiło się jak o wewnętrznej opozycji.
Szczególnie że kontrole szły często zupełnie nie po linii rządu. Kiedy premier Ewa Kopacz w czasie kampanii wyborczej zapewniała, że „polityka prorodzinna rządu nie wymaga reklamy; dzięki niej Polacy czują się bezpieczniejsi nie tylko w rodzinie, ale i w pracy”, NIK opublikowała ostry raport, z którego wynikało, że „polityka prorodzinna w Polsce nie jest skoordynowana, a każdy minister realizuje wąsko rozumiane zadania. Nie określamy nawet celów, jakie chcemy osiągnąć. Chociaż wydajemy na stymulowanie urodzeń 2 proc. PKB, to efektów nie widać”.
W ostatnich miesiącach NIK skrytykowała też Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji oraz MSW za brak sensownych działań w kwestii obrony naszej cyberprzestrzeni, a resorty sportu i finansów za fikcyjną walkę z e-hazardem. MEN i Centralnej Komisji Egzaminacyjnej dostało się za „niewłaściwy sposób układania testów oraz błędy popełniane przy ich sprawdzaniu”, zaś resortowi zdrowia – za kosztowny (5 mld zł rocznie), lecz nieskuteczny program walki z rakiem.
Kwiatkowski tak silną krytyką mógł się narazić rządowi, ale oficjalnie działania NIK miały pełne poparcie zarówno premier, jak i jej ministrów. – Może się jednak pojawić pytanie, czy nie nadepnął komuś za bardzo na odcisk – zastanawia się w rozmowie z DGP jeden z byłych polityków PO i wskazuje, że celem może też być powołanie następcy Kwiatkowskiego jeszcze przed rozpoczęciem nowej kadencji Sejmu, tak by na wypadek przegranych przez PO wyborów zabezpieczał jej interesy w tej instytucji przez kolejne sześć lat.