Dryf rozwojowy jest wynikiem lania ciepłej wody. Bo ciepła woda nie była niefortunnym bon motem Tuska, lecz jest sposobem myślenia i działania całej klasy społecznej. W obliczu wyczerpania się prostych rezerw rozwoju elity i ich wielkomiejski elektorat kurczowo trzymają się małej stabilizacji. Boją się cokolwiek zmieniać w naszej kruchej gospodarce, gdyż drżą o swoje miejsce na drabinie społecznej i szansę naśladowania wzorów konsumpcyjnych swych zachodnich odpowiedników. Ale bez zmiany jeszcze szybciej wyczerpią szanse rozwoju. Modernizacja poprzez import zachodnich technologii i metod organizacji pracy oraz eliminowanie marnotrawstwa PRL dobiegła kresu.
Na razie spowolnienie modernizacji obdarło z marzeń o awansie pokolenie młodych z prowincji. Dla nich zabrakło dobrych miejsc pracy na prowincji. Zresztą nigdy nie było na to szans, bo współcześnie rozwój gospodarczy dzieje się w metropoliach. Ale spowolnienie zaostrzyło konkurencję o malejącą liczbę dobrych miejsc pracy w dużych miastach. Pierwsi odpadają w tej konkurencji ci bez koneksji i wielkomiejskiego obycia. Nie dlatego, że nic się nie nauczyli na naszych kiepskich uczelniach, jak zarzucają im przedstawiciele elity – tej samej elity, która 20 lat temu jeszcze mniej umiała i była jeszcze bardziej przaśna niż dzisiejsza młodzież z prowincji. Po prostu wtedy gospodarka szybko rosła i każdy, kto choćby dukał kilka słówek po angielsku i umiał zawiązać krawat, mógł liczyć na błyskotliwą karierę. Dziś magister i dwa języki obce często oznaczają posadę w barze sałatkowym.