Unia Europejska idzie na wojnę z przemytnikami ludzi na Morzu Śródziemnym. Polska na razie trzyma się z boku i nie deklaruje udziału w operacji wojskowej.

Zgodzili się na nią unijni ministrowie spraw zagranicznych na spotkaniu w Brukseli. Misja wojskowa ma przyhamować falę nielegalnej imigracji z Libii, gdzie działają gangi przemytnicze i przerzucają do Europy uchodźców z Afryki i Bliskiego Wschodu. Wraz z tą decyzją rozpoczynają się prace nad planem operacyjnym, by możliwe było uruchomienie misji. Poinformowała szefowa unijnej dyplomacji Federica Mogherini. "Mamy nadzieje, że w czerwcu będziemy gotowi do jej rozpoczęcia" - dodała.

Ciężar misji spadnie głównie na Włochy, Francję i Wielką Brytanię. Jeśli chodzi o udział Polski, to niedawno można było usłyszeć, że nasz kraj wyśle statek i samolot rozpoznawczy. Ale minister obrony Tomasz Siemoniak tego nie potwierdził. "Za wcześnie jest, by mówić o konkretnym udziale Polski. Nie uprzedzajmy faktów" - powiedział szef resorty obrony. Podobnie wypowiadał się minister spraw zagranicznych Grzegorz Schetyna. "Mamy dystans. Będziemy spokojnie analizować" - mówił.

Unijna operacja wojskowa będzie realizowana w kilku etapach - na początek działania rozpoznawcze, gromadzenie danych wywiadowczych i ustalanie głównych szlaków przemytniczych. Kolejne faza to przejmowanie statków należących do przemytników, a następnie ich niszczenie na wodach międzynarodowych i terytorialnych Libii. Do tego będzie jednak potrzebna rezolucja Rady Bezpieczeństwa ONZ. Dowództwo operacji będzie się mieścić w Rzymie i będzie nią dowodzić włoski admirał. Ma być prowadzona przez rok, a jej budżet to prawie 12 milionów euro.