Cisza wyborcza jest typowym polskim prawem: niepotrzebnym, pozornie surowym, nagminnie łamanym, jak dotąd bez konsekwencji. Ale choć śmieję się z niemądrego prawa, to nie jest mi do śmiechu. Tolerujemy niemądry przepis, który niczemu dobremu nie służy, a ogranicza moje i twoje prawo wolnej wypowiedzi oraz daje władzy potencjalne narzędzie sekowania niepokornych obywateli.

W demokracji każde ograniczenie wolności wypowiedzi jest podejrzane, bo grozi jej istocie: wolnej wymianie myśli. Dlatego wśród wolnych ludzi ograniczenie wolności wypowiedzi musi przejść wyśrubowaną ocenę niezbędności. Zawieszenie prawa do oceny polityków zwane ciszą wyborczą nigdy nie przejdzie tego testu. Wiele demokracji nie ma ciszy wyborczej, więc nie jest ona niezbędna.
Ten niemądry przepis o ciszy wyborczej spopularyzowali po wojnie Niemcy. W Niemczech weimarskich naziści i komuniści urządzali przedwyborcze pochody, kontrpochody, burdy i morderstwa. Część Niemców bała się iść do wyborów. Ale małpowanie tego przepisu, zresztą tam już uchylonego, świadczy, że „kopiuj i wklej” nie jest wynalazkiem naszej młodzieży, ale naszych autorytetów prawnych. Kopiują przestarzałe rozwiązania z tego niby lepszego świata bez zastanowienia się nad tym, czy są one nam potrzebne, czy nie. A nie są, bo u nas demokrację obala albo nasze własne wojsko jak za Piłsudskiego, albo uniemożliwiają nam jej praktykowanie sąsiedzi, jak np. radzieckie czołgi w 1945 r.
Jedyne realne uzasadnienie, które antydemokraci potrafią przedstawić dla ciszy wyborczej, to nachalna zakłócająca możliwość spokojnego głosowania agitacja w lokalu wyborczym lub jego bezpośredniej okolicy. Zminimalizowanie tego zagrożenia nie wymaga ograniczenia wolności słowa. Wystarczy skuteczny nadzór przez policję i straż miejską w dniu wyborów w samym lokalu. Drzesz mordę w lokalu wyborczym lub wchodzisz do lokalu z ulotkami – to nie jest chroniona wolność słowa, ale zachowanie godzące w prawo do wolnego od nacisku oddania głosu – w kajdanki i do aresztu!
Wszelkie inne uzasadnienia dla ciszy wyborczej są jakąś wersją twierdzenia o tym, że złe moce na kilka godzin przed wyborami mogą namieszać, podając obywatelom nieprawdziwe informacje, lub wzburzyć umysły na tyle, że powstanie tumult uniemożliwiający spokojny przebieg wyborów. To jaśniepańskie lekceważenie naszego rozumu i wzajemnego szacunku. Krzepka i żywotna demokracja musi być autentyczna, musi dawać możliwość popełniania błędów i wyciągania z nich nauki. Nie może być sterowana przez tych, co zawsze wiedzą lepiej, a nas traktują jak dzieci.
Dopóki obowiązuje niepotrzebne ograniczenie wolności słowa, będę je łamał. Tak jak łamałem ciszę wyborczą w 2006, 2009 i 2013. Zrobiłem to również w ostatni weekend, gdy oświadczyłem na Facebooku, że nie zagłosuję na Komorowskiego, który podpisał ustawę o rozbiorze OFE, i zachęcałem do tego innych. Owszem, łamiąc ciszę wyborczą, złamałem ustanowione prawo. Ale to cisza wyborcza jest pogwałceniem mojego przyrodzonego prawa do wolnej wypowiedzi. A ja łamiąc ciszę wyborczą, nie utrudniłem przeprowadzenia wyborów. To mnie się utrudnia, a wręcz odbiera prawo do wolnej oceny polityków.
Dobre i sprawiedliwe prawo realizuje pożyteczny cel w sposób proporcjonalny. W przypadku ciszy wyborczej ani nie ma takiego celu, ani nie zostały zachowane proporcje. Przebieg wyborów można chronić bez ciszy wyborczej. Poświadczają to demokracje, która nie znają takiego ograniczenia. A proporcje są grubo zaburzone: na dwa dni zabiera się wolność oceny polityków, gdy wystarczyłoby chronienie porządku w komisji wyborczej i jej bezpośrednim otoczeniu.
Nie boję się też niemądrego prawa krajowego. Gotów jestem sprawdzić, co znaczy zapis artykułu 10 europejskiej konwencji praw człowieka, który stanowi, iż ograniczenia wolności słowa są dopuszczalne tylko wtedy, gdy są niezbędne w demokratycznym społeczeństwie. Nie jest on co prawda tak silny i jednoznaczny jak pierwsza poprawka do konstytucji USA, bo zawiera sporo pustosłowia o bezpieczeństwie państwowym, integralności terytorialnej, bezpieczeństwie publicznym itp. Najwyżej przegram i w przyszłości będę łamał ciszę wyborczą na serwerach w USA, sam będąc poza granicami Polski.
Boję się natomiast prawa, które można wyciągnąć, gdy się chce komuś dowalić. Na przykład tym dziesiątkom tysięcy Polaków, którzy przesyłają wyniki sondaży SMS-ami i na portalach społecznościowych. Nie są anonimowi. Ich wpisy są zapisywane na serwerach dostępnych służbom. A kiedyś może przyjść władza, która będzie chciała zrobić użytek z tego jak dotąd martwego prawa. Za publikowanie sondaży w czasie ciszy grozi kara nawet do miliona złotych. Wysyłałeś taki SMS albo lajkowałeś takie informacje na Facebooku? Nie ochroni cię oczywista zamiana nazwisk kandydatów na nazwy warzyw. Pewien jesteś, że chcesz, by zakaz oceny polityków na dwa dni przed wyborami nadal obowiązywał? ©?