Przez cały XIX w. Imperium Osmańskie uczyło się od Europejczyków zasad realpolitik. Po czym przeprowadziło rozwiązanie kwestii ormiańskiej tak skutecznie, iż stało się ono natchnieniem dla wszystkich krwawych reżimów świata.
Nie sposób opisać mdlącego smrodu, jaki wydobywał się z gregoriańskiego kościoła, w którym dokonał się holocaust” – notowała Corrina Shattuck tuż po Bożym Narodzeniu 1895 r. Amerykańska misjonarka przez kilka lat próbowała, z marnym skutkiem, nawracać na ewangelicki protestantyzm Ormian z Urfy, miasta niegdyś zwanego Edessą. Gdzie – jak wierzyli wyznawcy wszystkich religii biorących początek w Starym Testamencie – zaraz po opadnięciu wód potopu Noe założył pierwszą osadę.
Tamto Boże Narodzenie też było początkiem nowej epoki. Shattuck widziała 4 tys. Ormian płonących żywcem w świątyni podpalonej przez Turków. Wówczas przyszło jej do głowy łacińskie słowo holocaustum, oznaczające spalenie w całości ofiary poświęconej Bogu.
Ona jedna nie pozostała bezczynna wobec rzezi Ormian. Teren ewangelickiej misji miał statut placówki dyplomatycznej Stanów Zjednoczonych. Shattuck zgromadziła tam ponad 300 ormiańskich kobiet i dzieci, a potem wymogła na tureckich urzędnikach gwarancję ich bezpiecznego wyjazdu z miasta. Tylko jej podopieczni ocaleli z rzezi. Wielu z nich pomogła zacząć nowe życie w USA, a potem, na początku nowego stulecia, wrócić do Urfy.
Los okazał się dla niej łaskawy. Zmarła, nim sto lat temu – 24 kwietnia 1915 r. zaczął się holocaust wszystkich Ormian.
Idealnie winni
Sułtan Abdülhamid II bardzo potrzebował kozła ofiarnego. Władca Imperium Osmańskiego nie miał zamiaru brać na siebie odpowiedzialności za to, że po dekadzie reform kredytowanych przez zachodnie banki i rządy jego kraj znalazł się na krawędzi upadku. Trudno też było tłumaczyć poddanym, iż wiele w tym winy światowego kryzysu ekonomicznego trwającego od 1873 r. Do tego jeszcze doszła klęska nieurodzaju.
Brak możliwości zaciągania nowych pożyczek zmusił sułtana do drastycznego podniesienia podatków. Wówczas zdesperowani chrześcijańscy chłopi wszczęli powstanie na Bałkanach. Na to tylko czekała Rosja. Car Aleksander II chętnie pośpieszył z pomocą braciom Słowianom, acz nie bezinteresownie. Jego imperium od stu lat konsekwentnie próbowało doprowadzić do rozbioru Turcji (tak jak wcześniej Rzeczypospolitej), chcąc uczynić z Morza Czarnego i jego rejonu wyłącznie rosyjską strefę wpływów. W te coraz szybciej kręcące się tryby wielkiej polityki wpadli Ormianie.
Ich ojczystą Armenię Turcy podbijali stopniowo przez kilkaset lat. Potem próbowali zmusić Ormian, by przeszli na islam. Ale ci, choć zabroniono im składać w sądach pozwów przeciw muzułmanom, nosić broni, a nawet jeździć konno, trwali przy kulturze przodków. W odwecie państwo tureckie robiło wszystko, by uznawali je za swego najgorszego wroga. Ale choć taka sytuacja trwała przez kilka stuleci, uciskana mniejszość radziła sobie znakomicie na polu gospodarczym. Nie mogąc robić kariery jako urzędnicy lub oficerowie, Ormianie znakomicie sprawdzali się w roli kupców lub bankierów (podobnie jak Żydzi w Europie). Co jedynie potęgowało niechęć do nich.
Jednak dopiero w 1877 r., gdy Turcja zaczęła ponosić kolejne klęski w wojnie z Rosją, pojawiły się realne podstawy do obawy przed tym, co zamierza licząca 2,6 mln ludzi mniejszość. Zwłaszcza że Imperium Osmańskie w kolejnych starciach z sąsiadami straciło większość ziem i liczba jego mieszkańców spadła z 35 mln do ledwie 20 mln. Tymczasem im wojska carskie były bliżej Konstantynopola, tym Ormian ogarniał większy entuzjazm. Zaczęto tworzyć lokalne oddziały partyzanckie, a także zapewniać prowiant wyzwolicielom. „Mieszkańcy tylko jednego powiatu eczmiadzyńskiego dostarczyli Rosjanom 6500 wielbłądów, 1500 koni, ponadto produkty żywnościowe dla aprowizacji armii itp.” – wylicza Mirosława Zakrzewska-Dubasowa w „Historii Armenii”. Niepodległość zdawała się być wówczas na wyciągnięcie ręki.
Artykuł 16
Przybyły w lutym 1878 r. na rokowania pokojowe do San Stefano przedstawiciel cara Mikołaj Ignatiew wysłuchał, co miał do przekazania ormiański patriarcha Konstantynopola Nerses Warżapetian. Następnie wymusił na pokonanej Turcji dodanie do traktatu pokojowego artykułu nr 16. „Pozbawiliście nas europejskich prowincji, zostawcie nas w spokoju chociaż w Azji” – wykrzyknął na jego widok przewodniczący tureckiej delegacji Savfet Pasza. Artykuł 16 stanowił, iż rosyjskie siły okupacyjne wycofają się z tej części Armenii, którą pozostawiano pod tureckim panowaniem, dopiero wówczas, gdy sułtan zrówna prawa Ormian z innymi nacjami i zapewni im ochronę przed prześladowaniami. Turcja protestowała, lecz to rosyjskie wojska stały u wrót Konstantynopola. Savfet Pasza traktat więc podpisał. Po czym natychmiast zaczął szukać pomocy w Europie, gdzie nagły wzrost siły Rosji bardzo zaniepokoił Wielką Brytanię, Francję, a nawet Niemcy.
Kanclerz Otto von Bismarck zaprosił więc wszystkie zainteresowane strony do Berlina na międzynarodowy kongres pokojowy. W czerwcu 1878 r. pojechała tam także delegacja z Armenii, której przewodniczył pisarz Mkrticz Chrimian. Jej członkowie słusznie obawiali się, że Wielka Brytania będzie chciała wymusić rewizję traktatu z San Stefano, a Rosja nie odważy się zaryzykować wojny z zachodnimi mocarstwami. Nie mieli jednak szansy temu zapobiec. Co gorsza, Chrimian nie nadawał się na dyplomatę. Gdy przed otwarciem kongresu jeden z dziennikarzy zadał mu pytanie: „W jakim języku chce pan przemawiać w Europie?”, ten odparł poetycko: „Tym, który jest międzynarodowy, to znaczy płaczem”. Nie znał bowiem ani angielskiego, ani niemieckiego, ani nawet francuskiego. Tymczasem płacz to ostatnia rzecz wzruszająca polityków.
Mkrticz Chrimian okazał się też osobą naiwną i łatwowierną. Uwierzył, gdy ministrowie spraw zagranicznych Włoch i Francji obiecali pomoc. Za dobrą monetę przyjął zapewnienia szefa brytyjskiego rządu lorda Salisbury, gdy ten przyjął go w Londynie. Wkrótce po spotkaniu premier wysłał do angielskiego posła w Konstantynopolu depeszę, zalecając w niej zwalczanie idei przyznania Ormianom autonomii. Bo obawiał się, że powstanie Armenii zainicjuje ostateczny rozpad Turcji. „Ormianie nie dorośli do samodzielności” – napisał lord Salisbury w podsumowaniu depeszy.
Jedyne, co się realnie udało osiągnąć Chrimianowi, to namówić przedstawicieli Francji i Rosji, by 4 lipca Kongres Berliński oficjalnie zajął się kwestią Armenii. Już po kilku godzinach obrad stało się jasne, jak wielką poniesiono klęskę. Delegacji ormiańskiej nie wpuszczono na salę, gdzie przedstawiciele Wielkiej Brytanii kolejnymi groźbami wymogli na rosyjskich dyplomatach zgodę na zwrot Turcji sporej części armeńskich ziem zaanektowanych na mocy traktatu z San Sebastian. Zlikwidowano też artykuł 16. Pod koniec dnia przedstawiciel Rosji hrabia Szuwałow spotkał się z Chrimianem. „Kongres nie ma czasu zajmować się waszą kwestią, Bismarck chce zakończyć obrady kongresu” – oświadczył pisarzowi, ucinając rozmowę. Zawarty wówczas traktat stanowił jedynie, że: „Najjaśniejsza Porta (Turcja – aut.) zobowiązuje się bez dalszej zwłoki dokonać ulepszeń i reform według miejscowych potrzeb w rejonach zamieszkanych przez Ormian, zapewnić im bezpieczeństwo przed Czerkiesami i Kurdami. O środkach podjętych w tym celu będzie systematycznie informować państwa, które będą czuwać nad ich wykonaniem”. O zabezpieczeniu Ormian przed Turkami nie wspominano.
Ofiary bankructwa
O tym, że w 1878 r. Turcja o mały włos, a zostałaby zniszczona przez Rosję, na sułtańskim dworze nigdy nie zapomniano. Podobnie jak o artykule 16 traktatu z San Stefano. Wprawdzie Imperium Osmańskie mogło liczyć na opiekę Wielkiej Brytanii, lecz miała ona swoją cenę. Londyn twardo egzekwował wszelkie finansowe należności. Kryzysy ekonomiczne i wojny zmusiły państwo tureckie do ogłoszenia w 1881 r. bankructwa. Wówczas pod egidą Wielkiej Brytanii inne kraje wierzycielskie: Francja, Niemcy, Włochy i Austro-Węgry wspólnie utworzyły Zarząd Długu Publicznego Otomańskiego, który przejął nadzór nad turecką gospodarką i administracją. Rezydujący w Konstantynopolu jego przedstawiciele wydawali płatne koncesje na budowę: fabryk, linii kolejowych i dróg. Kontrolowali pobór podatków oraz nakładali nowe. Tak egzekwowano zaległe wierzytelności. Aby machina biurokratyczna Zarządu Długu Publicznego Otomańskiego mogła sprawnie funkcjonować, potrzebowała urzędników dobrze znających lokalne realia. W tej roli Ormianie sprawdzali się znakomicie. Zatrudniano ich więc bardzo chętnie, oferując za lojalność m.in. zwolnienie spod jurysdykcji tureckich sądów oraz z obowiązku płacenia podatków.
Ten stan rzeczy wyjątkowo irytował Abdülhamida II. Ale po wojennej klęsce musiał długie lata podporządkowywać się woli zachodnich mocarstw. Cierpliwie reformując i dozbrajając armię dzięki pomocy Niemców. Wreszcie poczuł się na tyle silny, by wziąć pomstę choć na najsłabszym wrogu. Z nakazu sułtana od 1890 r. lokalni namiestnicy zaczęli podsycać wrogość między Kurdami a zamieszkującymi te same tereny Ormianami. Przy czym tym pierwszym przekazywano broń i pozwalano tworzyć oddziały paramilitarne. Rozpalanie nienawiści między niedarzącymi się sympatią nacjami jest sprawą bajecznie prostą. Wkrótce kurdyjskie bojówki zaczęły napadać na ormiańskie miejscowości, mordując mieszkańców. Napadnięci, nie mogąc liczyć na opiekę państwa, także zaczęli się zbroić.
Kulminacja walk nastąpiła w połowie 1894 r., gdy Kurdowie oblegli miasto Sasun. Stawiło ono twardy opór i szala zwycięstwa przechylała się na stronę ormiańską, gdy do akcji wkroczyły wojska tureckie. Sasun zdobyto i spalono, wyżynając 15 tys. ludzi. Tak wielkiej masakry nie dało się już przemilczeć, zwłaszcza że zachodnia prasa opisywała ją ze szczegółami. Abdülhamida II ochrzczono mianem „krwawego sułtana”, który stale podsyca spiralę przemocy. Nawet w Konstantynopolu, pod oknami zachodnich przedstawicielstw dyplomatycznych doszło do kilku pogromów. Do połowy 1896 r. na terenie Armenii oraz największych miast wojsko, wspierane przez tureckich cywili oraz Kurdów, wymordowało ok. 300 tys. Ormian.
Europa Zachodnia okazywała swe obrzydzenie sułtanowi, ale z interwencją się nie spieszono. Dopiero jesienią przedstawiciele mocarstw zmusili go, by nakazał podwładnym powstrzymywanie mordów. Nim zaczął się 1897 r., zapanował w Imperium Osmańskim kruchy spokój.
Na krawędzi rozpadu
Rola dyżurnych ofiar, na które można zwalić każdą winę, stała się przekleństwem Ormian. Ilekroć Turcja znajdowała się na krawędzi kryzysu, władze natychmiast usiłowały nakierowywać społeczne frustracje właśnie na nich. Najlepiej widoczne stało się to, gdy zwolennicy reform, nazywający się ruchem młodotureckim, wsparci przez armię, zmusili sułtana Abdülhamida II do przywrócenia zawieszonej przed laty konstytucji. Po czym zdetronizowali go, zastępując bezwolnym, młodszym bratem Mehmedem V. Faktyczne rządy w kraju przejął w kwietniu 1909 r. Komitet Jedności i Postępu, kierowany przez trzech ambitnych polityków: Enver Paszę, Talaat Paszę i Dżemal Paszę.
Wówczas wybuchły w Adanie zamieszki. Żołnierze i studenci szkół koranicznych zażądali powrotu na tron Abdülhamida II oraz wprowadzenia w kraju szariatu. Zbuntowane miasto zdobyło wojsko, tłumiąc rewoltę. Jednak obie strony konfliktu w pewnym momencie zawarły rozejm i wspólnie przystąpiły do mordowania miejscowych Ormian, którzy cieszyli się z obalenia „krwawego sułtana”. 13 kwietnia 1909 r. zabito ich około 30 tys.
Wielkie pogromy odwróciły w końcu tendencje demograficzne. Spis powszechny przeprowadzony trzy lata później pokazał, że już tylko niespełna 2 mln mieszkańców Imperium Osmańskiego poczuwało się do ormiańskiego pochodzenia. Lecz ani to, ani też przejęcie władzy przez chcących modernizować kraj młodoturków niczego nie zmieniło na lepsze. Turcja cały czas balansowała na krawędzi upadku, atakowana przez narody, niegdyś przez nią ciemiężone. Jesienią 1912 r. koalicja krajów bałkańskich: Bułgarii, Grecji, Serbii oraz Czarnogóry zmiażdżyła armię turecką i jedynie interwencja Wielkiej Brytanii wspartej przez Niemcy zapobiegła wkroczeniu zwycięskich wojsk do Konstantynopola.
Wśród Ormian znów odżyły nadzieje na niepodległość, a do gry włączył się Petersburg. Car Mikołaj II zażądał utworzenia na terenie Turcji sześciu autonomicznych okręgów (wilajetów). Ich gubernatorami mieli być chrześcijanie, wprawdzie powoływanymi przez sułtana, lecz kandydatów nominowałyby mocarstwa europejskie. Po przekazaniu ultimatum zwołano pod opieką Rosji w Tbilisi powszechny kongres Ormian, stanowiący substytut własnego parlamentu. W Boże Narodzenie 1912 r. namiestnik Kaukazu hrabia Hilarion Woroncow-Daszkow wysłał list Mikołaja II, pisząc w nim, iż Ormianie błagają cara o wzięcie pod swą opiekę turecką część Armenii. Rządzący w Konstantynopolu Komitet Jedności i Postępu nie miał wątpliwości, iż Petersburg przygotowuje się do rozbioru Turcji, zaś kwestia ormiańska ma być zręcznie użytym pretekstem.
Fakt, że to Imperium Osmańskie swoim okrucieństwem dało Rosjanom odpowiednie narzędzia polityczne, niespecjalnie kogokolwiek obchodził. Żaden z przywódców tureckich nie planował zmiany sposobu postępowania wobec Ormian. Tym bardziej że znów z odsieczą przyszły wspólnie Wielka Brytania, Francja i Niemcy. Wprawdzie przez cały 1913 r. w rejonie Kaukazu stacjonowała prawie milionowa rosyjska armia, lecz Mikołaj II nie odważył się wydać rozkazu rozpoczęcia inwazji. Mocarstwa i tym razem wypracowały kompromis, który narzuciły w styczniu 1914 r. Turcji. Tereny Armenii Zachodniej podzielono na dwa sektory. Każdym z nich miał zarządzać, wyposażony w pełnię władzy administracyjnej i sądowniczej, „inspektor europejski”. Mocarstwa, chcąc uniknąć posądzenia o kierowanie się głównie własnym interesem, o wydelegowanie dwóch pierwszych inspektorów, poprosiły Holandię oraz Norwegię. Do Armenii obaj urzędnicy przybyli latem 1914 r., gdy w Europie zaczynała się wielka wojna.
Ostateczne rozwiązanie
Turcja, która przystąpiła do niej po stronie Państw Centralnych, tym razem z wyżynaniem Ormian się nie śpieszyła. Pogromy były zbyt nieskuteczne, a nowoczesna Turcja chciała działać wedle reguł realpolitik. Na Kaukazie wojska rosyjskie dowodzone przez gen. Nikołaja Judenicza odnosiły kolejne sukcesy. Należało więc unikać sprowokowania wybuchu powstania w Armenii. Do likwidacji całego narodu przygotowano się więc dyskretnie.
Gdy zapadła noc 24 kwietnia 1915 r., w Konstantynopolu rozpoczęły się aresztowania ormiańskich przywódców politycznych i religijnych. Autor dekretu, minister spraw wewnętrznych Talaat Pasza lubił, gdy wszystko było dobrze zaplanowane i zorganizowane. Jeszcze zarządzając państwową pocztą i telegrafami w Salonikach, nauczył się, iż jedynie porządek gwarantuje skuteczność.
Minister Talaat utworzył oddziały specjalne, złożone głównie z kryminalistów wypuszczonych z więzień. Zadbał, aby ormiańskich żołnierzy rozbrojono i wycofano z jednostek liniowych. Opracował założenia, jak wymordować 2 mln ludzi, nie prowokując ich jednocześnie do desperackiego stawiania oporu. Sprowadzały się one w sumie do dwóch żelaznych reguł. Po pierwsze likwidację społeczności zawsze należało zacząć od unieszkodliwienia jej elit. Pozostałym ludziom należało do końca dawać nadzieję, iż uda im się przeżyć.
Do poranka 25 kwietnia 1915 r. ujęto w Konstantynopolu 2345 ormiańskich polityków, duchownych, pisarzy i artystów. Większość wywieziono w okolice Ankary, gdzie po cichu zgładzono. Na resztę narodu czekało 20 obozów przesiedleńczych rozmieszczonych przy granicach z Syrią i Irakiem. Wedle dekretu z maja 1915 r. ludność Ormiańska miała zostać w nich osadzona na czas wojny. Choć od razu przewidziano, że wszystkie opuszczone przez Ormian nieruchomości przejdą na własność państwa. Prawowici właściciele nie mieli bowiem pożyć zbyt długo. Oddziały wojskowe najpierw otaczały kolejne miejscowości, mordowały przywódców i część mieszkańców. Potem reszcie dawano nadzieję na ocalenie, jeśli posłusznie da się wysiedlić. Naiwnym przesiedleńcom fundowano marsz przez Pustynię Syryjską, bez jedzenia i picia.
Talaat Pasza wydał też zarządzenie mówiące, iż: „Nie będzie żadnego postępowania sądowego za ekscesy popełnione przez ludność podczas drogi wobec wiadomych osób; ekscesy służące celowi, do którego dąży rząd”. Dawał tym jasno do zrozumienia, co zbrojna eskorta może zrobić z Ormianami. Wkrótce pustynne drogi zasłały trupy zmarłych z wycieńczenia lub zamordowanych ludzi. Marsz 19 tys. mieszkańców Erzurum do Aleppo przetrwało 11 osób. I nie był to odosobniony przypadek. Turcy nie oszczędzali nikogo. „Na zewnątrz było bardzo dużo dzieci, większość nie miała butów, tureccy żandarmi używali batów, aby przeprowadzić je przez ulicę. Większość z nich nie miała rodziców” – opowiadała rok temu Yevnigue Salibian reporterowi „The Independent” pierwsze wspomnienie z dzieciństwa. Stuletnia kobieta przeżyła akcję przesiedleńczą i już żadne inne wspomnienie nie wryło się jej mocniej w pamięć. „Policjanci bili je za pomocą biczów i ogromnych kijów. Odgłosy czekających na deportację dzieci to dźwięk, który słyszę każdego dnia” – mówiła.
Wieści o likwidacji Ormian szybko przedostały się na Zachód. Już 24 maja 1915 r. kraje Ententy ostrzegły Turcję, że jeśli nie zaprzestanie działań, to po wojnie wszyscy odpowiedzialni za zbrodnie zostaną ukarani. Niestety niczego więcej nie przedsięwzięto ani nawet nie dotrzymano tej jednej obietnicy. Fakt wymordowania 1,5 mln Ormian dobrze udokumentowały liczne doniesienia dyplomatów amerykańskich oraz niemieckich. Podczas konferencji pokojowej w Wersalu wszczęto nawet śledztwo. W jego efekcie podpisany w sierpniu 1920 r. traktat z Sevres narzucał Turcji obowiązek wydania osób odpowiedzialnych za „barbarzyńskie metody walki i nielegalne w stosunku do praw i zwyczajów wojennych oraz zasad metody postępowania z ludnością cywilną”. Do więzienia na Malcie trafiło 145 tureckich polityków, generałów i wysokiej rangi urzędników, podejrzanych o popełnianie zbrodni przeciwko ludzkości. Ale po trzech latach obradowania aliancki sąd nie znalazł podstaw prawnych do wydania wyroków skazujących. Wszystkich zwolniono i żaden zbrodniarz nie został ukarany w majestacie prawa.
Na efekty zaniechania nie trzeba było długo czekać. Dwadzieścia lat później, podczas procesu w Norymberdze, ujawniono treść przemówienia, jakie Adolf Hitler wygłosił 22 sierpnia 1939 r. w Obersalzbergu do wyższych dowódców Wehrmachtu, na ostatniej przed atakiem na Polskę odprawie. „Bądźcie bez litości! Bądźcie brutalni! Osiemdziesiąt milionów ludzi musi otrzymać to, co im się należy, a należy im się zapewnienie egzystencji. Prawo jest po stronie najsilniejszego” – zachęcał podwładnych Führer. „Któż jeszcze dziś pamięta o wyniszczeniu Ormian?” – dodawał znacząco.
Bądźcie brutalni! Osiemdziesiąt milionów ludzi musi otrzymać to, co im się należy, a należy im się zapewnienie egzystencji” – zachęcał podwładnych Führer. – Któż jeszcze dziś pamięta o wyniszczeniu.