Prezydent Barack Obama zwrócił się w zeszłym tygodniu do Kongresu o zgodę na użycie siły (Authorization of the Use of Military Force – AUMF) przeciw Państwu Islamskiemu. To pierwszy taki wniosek Białego Domu od 13 lat – poprzedni złożył George W. Bush przed rozpoczęciem wojny w Iraku. Jednak Amerykanie już od pół roku prowadzą operację przeciw Państwu Islamskiemu – na początku sierpnia rozpoczęły się naloty na pozycje islamistów w Iraku, zaś we wrześniu rozszerzone zostały na kontrolowane przez nich obszary Syrii. – Nie miejmy złudzeń, to trudna misja. Ale nasza koalicja znajduje się w ofensywie, a Państwo Islamskie w defensywie i to Państwo Islamskie przegra – mówił Obama, przedstawiając wniosek. – Jestem przekonany, że
Stany Zjednoczone nie powinny dać się wciągnąć w kolejną przedłużającą się wojnę lądową na Bliskim Wschodzie – dodał zarazem. Dlaczego zatem Obama chce zgody Kongresu na już trwającą operację i co ona zmienia?
Zgodnie z rezolucją Kongresu z 1973 r. regulującą prerogatywy w kwestii prowadzenia wojny
prezydent musi w ciągu 48 godzin poinformować Kongres o rozkazie wysłania wojska za granicę, a operacja taka nie może trwać dłużej niż 60 dni, chyba że ją autoryzuje Kongres albo formalnie zostanie wypowiedziana wojna. Nie każde amerykańskie działanie zbrojne miało jednak taką autoryzację – zdaniem niektórych pogwałceniem rezolucji była np. operacja w Kosowie w 1999 r. za czasów Billa Clintona, która trwała dłużej niż 60 dni.
Na jakiej podstawie trwa operacja przeciw Państwu Islamskiemu?
Prawną podstawą do operacji przeciw Państwu Islamskiemu są dwa AUMF z czasów Busha – z 2001 i 2002 r. Pierwszy, przyjęty tuż po zamachach z 11 września, daje prezydentowi
prawo do „użycia wszelkich niezbędnych i właściwych środków przeciwko tym krajom, organizacjom i osobom, które w jego ocenie planowały, autoryzowały, popełniły i pomagały w przeprowadzeniu zamachów terrorystycznych z 11 września, lub udzielały schronienia tym organizacjom i osobom”, a jego celem jest „zapobieżenie wszelkim przyszłym aktom międzynarodowego terroryzmu wymierzonym w Stany Zjednoczone”. Drugi – dawał prezydentowi zgodę na użycie siły w Iraku w związku z m.in. udzielaniem przez ten kraj schronienia organizacjom terrorystycznym.
Powodów jest kilka. Obama przekonuje, że nowa zgoda Kongresu, udzielona konkretnie na operację przeciw Państwu Islamskiemu, będzie demonstracją amerykańskiej determinacji i jedności w walce z tym przeciwnikiem. Ale też Kongres naciskał na prezydenta, by zwrócił się o formalną zgodę na użycie siły. Nie bez znaczenia jest
polityka wewnętrzna – Obama chce, by nowa zgoda unieważniła tę z 2002 r., co będzie dla Obamy i kandydata demokratów w przyszłorocznych wyborach prezydenckich wygodnym odcięciem się od dziedzictwa George’a W. Busha. Wreszcie Biały Dom przedstawił projekt AUMF dzień po potwierdzeniu śmierci z rąk terrorystów Amerykanki Kayli Mueller, które to wydarzenie zmusza administrację do wzmożenia działań przeciw Państwu Islamskiemu.
Co jest w propozycji Obamy?
W projekcie przedstawionym przez prezydenta są trzy kluczowe aspekty. Po pierwsze, znajduje się w nim zapewnienie, że Stany Zjednoczone nie zostaną wciągnięte w długotrwałą operację lądową, gdyż zgoda na operacje lądowe jest ograniczona do działań ratunkowych, akcji sił specjalnych, których celem jest schwytanie przywódców Państwa Islamskiego oraz nieprzewidzianych sytuacji, które mogą zaistnieć w przyszłości. Po drugie, w odróżnieniu od nielimitowanych w czasie AUMF z 2001 i 2002 r. zgoda Kongresu byłaby udzielona na trzy lata, co oznacza, że operacja powinna się zakończyć w tym czasie, a prezydent powinien co pół roku składać raporty z postępów. Jej przedłużenie wymagałoby nowej autoryzacji Kongresu. Po trzecie – unieważnia ona zgodę z 2002 r. na operację w Iraku.
Czy Obama zmniejsza sobie pole manewru?
Formalnie tak, bo przedstawiony przez niego projekt ogranicza czas trwania operacji, jak i możliwość użycia sił lądowych, podczas gdy uzyskane przez Busha zgody były bezterminowe i dawały mu dowolność w wyborze środków. Poza tym jasno wskazuje, że celem operacji jest Państwo Islamskie, którego nazwa w tekście wymieniona jest 17 razy, podczas gdy w AUMF z 2001 r. nazwa al-Kaida nie pojawia się ani razu, za to jest mowa o międzynarodowym terroryzmie, co daje znacznie szersze pole do działania. Na dodatek może to się stać precedensem, zgodnie z którym każde nowe zagrożenie będzie wymagało nowej, konkretnej zgody Kongresu. Obama zostawił jednak sobie i swojemu następcy pewne furtki – w projekcie jest mowa o Państwie Islamskim oraz wszelkich blisko powiązanych z nim organizacjach i osobach oraz o potencjalnych sukcesorach, co daje możliwość rozszerzania operacji poza Syrię i Irak. Ponadto jednym z wyjątków dopuszczających użycie sił lądowych są nieprzewidziane sytuacje w przyszłości, co też można w razie potrzeby szeroko interpretować. Wreszcie – projekt unieważnia zgodę na użycie siły w Iraku z 2002 r., ale ta z 2001 r. do operacji przeciw terrorystom tak czy inaczej pozostaje w mocy.
Członkowie obu Izb Kongresu generalnie zgadzają się, że jakaś forma uprawomocnienia trwającej operacji przeciw Państwu Islamskiemu jest potrzebna, ale debata nad nią potrwa co najmniej kilka tygodni, a może nawet miesięcy, i jej efekt jest trudny do przewidzenia. Republikanie w większości uważają, że projekt zbyt mocno wiąże ręce prezydentowi i chcieliby jego wzmocnienia, co nie znaczy, że z miejsca zapowiadają jego odrzucenie. Niektórzy domagają się, by jako przeciwnika ogólnie zdefiniować radykalnych islamskich terrorystów. Jednak spora część z nich zapewne byłaby skłonna poprzeć kompromisową propozycję, która dawałaby większe możliwości prowadzenia operacji lądowych. Z kolei część demokratów uważa, że obecna wersja pozostawia zbyt wiele pola do interpretacji i może zagłosować przeciw prezydenckiej wersji.
A jeśli Kongres nie da autoryzacji?
Nie będzie to wcale oznaczać przerwania walki z Państwem Islamskim. Wtedy w mocy pozostaną obydwie autoryzacje z czasów prezydenta Busha.