Byłą sekretarz stanu lubi połowa Amerykanów, więc nominację ma w kieszeni. Ale jeszcze nie klucz do Białego Domu.
Choć kontrowersje wokół używania przez Hillary Clinton prywatnej poczty elektronicznej do spraw służbowych nie słabną, nie powinny one zmniejszyć jej szans na prezydencką nominację Partii Demokratycznej. Nikt z potencjalnych kandydatów Demokratów nie ma takiej rozpoznawalności ani pozytywnych opinii jak była sekretarz stanu. Inna sprawa, jeśli chodzi o decydującą rozgrywkę o Biały Dom.
Na początku marca „New York Times” ujawnił, że w okresie kierowania amerykańską dyplomacją (2009-2013) korzystała wyłącznie z prywatnego maila, założonego na serwerze znajdującym się w domu Clintonów, a nie z oficjalnej poczty Departamentu Stanu. Nie było to złamaniem prawa, bo rozporządzenie zakazujące takiego działania weszło w życie dopiero w zeszłym roku, ani nie był to jedyny taki przypadek w administracji, ale sprawa jest kontrowersyjna. Po pierwsze, chodzi o zabezpieczenie przed dostaniem się korespondencji w niepowołane ręce, po drugie o usuwanie z poczty części maili, choć wszystkie służbowe powinny być zachowane. Clinton wyjaśniała, że wyrzuciła tylko prywatne, a ślady wszystkich wysłanych w ramach administracji pozostały. Republikanie podają jednak w wątpliwość, czy na pewno usunięte zostały tylko prywatne wiadomości, szczególnie że toczy się śledztwo w sprawie zamachu na amerykański konsulat w Libii w 2012 r.
Clinton dopiero w zeszłym tygodniu, a więc ponad tydzień po publikacji „NYT” publicznie odniosła się do tej sprawy i według większości komentarzy jej wyjaśnienia były nieprzekonujące. – Kiedy rozpoczęłam pracę jako sekretarz stanu, dla wygody wybrałam korzystanie z prywatnego konta e-mailowego, co było dozwolone przez Departament Stanu. Pomyślałam, że łatwiej będzie nosić tylko jedno urządzenie i korzystać z jednego maila – oświadczyła. To, że Republikanie nie przyjmują takich wyjaśnień, jest jasne, ale nawet Demokraci nie są do końca do nich przekonani.
Problem w tym, że partia Baracka Obamy nie ma żadnych poważnych alternatyw wobec Hillary Clinton. W związku z tym, że Clinton była uważana za niemal pewną kandydatkę do partyjnej nominacji – choć nawet jeszcze nie ogłosiła, że będzie się ubiegać o prezydenturę – pozostali potencjalni pretendenci na razie nie mówią otwarcie o swoich planach. Np. faworytka lewego skrzydła partii, senator ze stanu Massachusetts, Elizabeth Warren, zapowiedziała, że nie chce startować przeciw Clinton. Były gubernator Maryland Martin O’Malley rozpoczął przymiarki do kampanii, ale też unika krytycznych uwag na temat Clinton. Pewne sygnały na temat możliwego startu zaczął w ostatnim czasie wysyłać wiceprezydent Joe Biden, którego atutem jest doświadczenie w polityce zagranicznej, ale słabością zaawansowany wiek – w chwili wyborów będzie miał 73 lata, więc raczej nie jest kandydatem na dwie kadencje.
Sondaże – nawet te przeprowadzone w czasie, gdy rozpoczynała się sprawa e-maili Clinton – nie pozostawiają wątpliwości, kto ma największe szanse na nominację. Według opublikowanego w czwartek badania Gallupa 50 proc. Amerykanów ma pozytywne zdanie na temat byłej sekretarz stanu, zaś negatywne – 39 proc. Dla porównania o Warren przychylnie wypowiada się 22 proc., nieprzychylnie – 19 proc. Jeszcze bardziej wymowny jest sondaż wśród sympatyków Demokratów, kogo chcieliby widzieć w roli kandydata do Białego Domu – tu Clinton wręcz zmiażdżyła konkurentów, uzyskując 86 proc. głosów.
W starciu z potencjalnymi kandydatami Republikanów Clinton wprawdzie w większości przypadków też wygrywa, ale jej przewaga jest na tyle niewielka, że sprawa jej maili może ją szybko zniwelować.