Opinia
Szef administracji rosyjskiego prezydenta Siergiej Iwanow przekonywał, że wypowiedź Grzegorza Schetyny o wyzwalających Auschwitz Ukraińcach miała na celu „fałszowanie historii” i „zminimalizowanie olbrzymiej roli Rosji jako zwycięzcy II wojny światowej”.
– Zgodnie z logiką pana ministra na froncie karelskim mieliśmy tylko mieszkańców Karelii, na froncie bałtyckim – Bałtów, oraz, przepraszam, Pieczyngów na froncie stepowym – komentował. Iwanow wygłosił te słowa na marginesie obchodów 70. rocznicy wyzwolenia obozu. Zastosował zgrabny zabieg polegający na żonglowaniu nazwami frontów i wyszydzaniu łączenia tych nazw z narodowością walczących. Niemiło było słuchać, jak rosyjski urzędnik podczas wizyty w Polsce wyszydza i poucza polskiego ministra. To było do bólu rosyjskie. Iwanow ani słowem nie wspomniał o opublikowanym przez rosyjskie ministerstwo obrony dokumencie, z którego wynika, że Schetyna nie kłamał.
W 60 Armii 1 Frontu Ukraińskiego, która otwierała bramy obozu, rzeczywiście walczyły różne narodowości ZSRR. Jednak – co Rosjanie przemilczają – na szczeblu szeregowych dominowali właśnie Ukraińcy. Rosjanie nadrabiali w korpusie sierżantów i oficerów. Przypomnijmy zresztą sporządzoną przez Sowietów statystykę, którą opublikowaliśmy w serwisie Dziennik.pl. Według stanu na 1 stycznia 1945 r. w korpusie szeregowców było 28 347 Ukraińców, czyli 51 proc. Rosjanie stanowili 40 proc. albo 22 294 żołnierzy. W korpusie sierżantów było 7568 Ukraińców i 12 603 Rosjan, zaś w korpusie oficerskim – 2126 Ukraińców i 7501 Rosjan. W sumie sowiecki dokument podaje liczbę 42 398 Rosjan i 38 041 Ukraińców. Takie są fakty. To nie jest wymysł polskiego czy ukraińskiego MSZ, tylko precyzyjne opracowanie buchalterów armii sowieckiej. Porządna urzędnicza robota.
Rosyjscy politycy nie uwzględniają jej jednak w swoich komentarzach. Reagują agresją i szyderstwem, które z takich jak Schetyna mają zrobić niedouczonych ignorantów. Ta agresja i szyderstwo mają przy tym precyzyjnie określony cel. Są wpisane w konsekwentnie prowadzoną politykę historyczną. Jej głównym założeniem jest prezentowanie roli Rosjan jako jedynej poważnej siły, która niemal samodzielnie doprowadziła do upadku III Rzeszy, i wybiórcze traktowanie udziału innych narodów – także nierosyjskich narodów ZSRR – w walce z Niemcami. Co do pierwszego założenia niewielu jest w Europie takich, którzy kwestionują wielkość wkładu Rosjan w pokonanie Hitlera. Co do drugiego, Polacy i Ukraińcy mają prawo do obaw, gdy Rosja marginalizuje ich rolę w II wojnie światowej.
9 maja 2005 r. podczas obchodów 60. rocznicy zakończenia II wojny światowej Władimir Putin nie wymienił Polski wśród członków koalicji antyhitlerowskiej. Zapomniał o Polskim Państwie podziemnym, strukturze unikalnej na skalę całej Europy. Wspomniał za to o niemieckich antyfaszystach, choć trudno uznać, że niemal niezauważalna opozycja wobec Hitlera miała jakikolwiek wpływ na losy konfliktu. Historycy Putina lansują za to tezy o Józefie Becku, który jako szef dyplomacji II RP miał współodpowiadać za wybuch wojny. Publikacja w tym duchu ukazała się przy okazji obchodów na Westerplatte 1 września 2009 r., na które Putin był zaproszony. Autorami „Sekretów polskiej polityki zagranicznej 1935–1945” nie byli amatorzy z kółka historycznego, lecz Służba Wywiadu Zagranicznego.
SWR nie działała przypadkiem. Uprawiała politykę, której celem było pomniejszenie roli Polski jako ofiary Niemiec i wmontowanie jej do koalicji pomocników Hitlera. Wprowadzenie wieloznaczności. Bo Polska w roli ofiary i państwa skutecznie walczącego z okupantem nie wpisuje się w rosyjską wizję historii. W niej najważniejszym graczem jest ZSRR, który konsekwentnie stał po stronie sił dobra. Nieważny jest przy tym brak argumentów za polską kolaboracją z Hitlerem. Tak samo jak nieważne są istota paktu Ribbentrop-Mołotow czy mord w Katyniu. Fakty mają znaczenie drugorzędne.
W historii liczą się dane, jednak w polityce ważna jest walka o hegemonię. W polityce historycznej – hegemonię narracji. Wie o tym każde państwo, które pretenduje do skutecznego narzucania swojej narracji. Rosjanie, których do żywego zabolały deklaracje Schetyny, wiedzą o tym najlepiej. Minister z faszystów i banderowców – jak obecnie przedstawia się w Rosji Ukraińców – uczynił współzwycięzców nad nazizmem. Wprowadził wieloznaczność. Tych, którzy mają odgrywać rolę banderowskich kolaborantów, awansował do roli pogromców Hitlera. Stąd tak gwałtowne reakcje strażników wstążeczki świętego Jerzego.
W takich sytuacjach są one dość przewidywalne. Wystarczy przypomnieć przypadek Wiktora Juszczenki, który pamięć o Wielkim Głodzie próbował uczynić osią jednoczącą wschód i zachód Ukrainy. Jego zabiegi na forum ONZ o uznanie Hołodomoru za zbrodnię przeciw ludzkości były konsekwentnie torpedowane przez rosyjską dyplomację, a sam Juszczenko przedstawiany jako ignorant. W tym kontekście przypadek Schetyny nabiera zupełnie innego znaczenia.