Opinia
To już nie są pojedyncze przypadki, to jest tendencja. Przekroczenie przez neofaszystów w Grecji progu wyborczego to kolejny taki przypadek w Europie. Partie tego typu nie muszą mieć w nazwie słowa „neofaszyzm” czy „neonazizm”, wystarczy, że program jest odpowiedni. Jak to się stało, że zło wraca po 70 latach?
Sprzyja temu kilka okoliczności. Zawsze w czasach trudnych, załamania czy kryzysu, zyskują ugrupowania skrajne. Ponieważ wszyscy już wiedzą, że radykalny socjalizm nie stanowi propozycji sensownej gospodarczo, zwracają się ku prawicy. Ta, podobnie jak wszyscy, nie ma nic sensownego do zaproponowania, ale jest agresywna i wodzowska, co zawsze jest lubiane przez społeczeństwa w trudnych czasach.
Ponadto w edukacji szkolnej (w całej Europie) praktycznie nie mówi się o mechanizmach, które doprowadziły do triumfów nazizmu oraz o jego sposobach działania. Tragedia Zagłady i totalitaryzmów przesłoniła spokojną analizę, a poza tym mam umiarkowaną wiarę w dobroczynne skutki edukacji szkolnej w zakresie „wiedzy o społeczeństwie”. Można zatem powiedzieć, że o nazizmie – na szczęście nie jego ofiarach – w znacznej mierze zapomniano.
I tu pojawia się najważniejszy problem. Otóż po wielu sukcesach Zachód kolejno zapominał, a ponadto uznawał powrót nazizmu za nieprawdopodobny. Po „końcu wieku ideologii”, kiedy to w latach 60. stwierdzono, że dominują partie centrowe, po „końcu historii”, kiedy to uznano, że demokracja liberalna wygrała raz na zawsze. Po kolejnych sukcesach demokracji w Europie w latach 1989–1990 uznano, że już inaczej nie będzie. Kiedy potem pojawiały się pierwsze objawy tego, że może być inaczej, partie radykalnej prawicy starano się za wszelką cenę uznać za funkcjonujące w obrębie demokracji. Przecież one biorą udział w normalnym głosowaniu demokratycznym – to był najczęściej powtarzany argument. A przecież potwór też brał udział w normalnym głosowaniu demokratycznym.
Przesunięto granice tego, co demokratyczne, tak daleko, że i Rosja Putina stała się demokracją, i niektóre kraje arabskie w rezultacie tamtejszej „wiosny” miały się stać takimi. Optymizm myślicieli i przywódców politycznych krajów demokratycznych był bezgraniczny i nawet kryzys gospodarczy uznano za czysto gospodarczy, a nie za zjawisko polityczne. Współcześnie w dalszym ciągu dominuje czysto gospodarcze podejście. Wybory w Grecji były z takim przejęciem obserwowane przez polityków, bo chodzi o los euro i wspólnoty krajów Unii Europejskiej, wspólnoty gospodarczej. Premier Cameron pisał o tym zupełnie wprost, a jego słowa zabrzmiały mi nieprzyjemnie, kiedy powiedział, że jeżeli Grecja doprowadzi do kolejnego kryzysu, Wielka Brytania wycofa się na pozycje wewnętrzne.
Jakże zdumiewający na tle historii okazuje się ten brak politycznej pamięci. W XIX wieku konserwatyści może nad miarę, ale nieustannie bali się powrotu rewolucji francuskiej, w XX wieku i na początku XXI wieku Zachód uznał, że powroty są nieprawdopodobne – Rosja już będzie demokratyczna, a nazizm zginął raz na zawsze w 1945 roku. Nie daj Boże, nie straszę, nie zanosi się na powrót faszyzmu czy nazizmu na wielką skalę. Jednak sądzę, że pewna kolejna granica została przekroczona w ostatnich dwu latach. To już nie są marginesowe partie, to w wielu parlamentach, od Węgier, przez Francję i teraz Grecję, liczące się siły. I nie ma się co pocieszać, że to tylko na skutek kryzysu.
Uwalniają się bowiem siły, które na wiele dziesięcioleci udało się nam, Zachodowi, okiełznać, czyli siły irracjonalizmu, plemienności czy też po prostu głupoty. Z tego jednak wynika, że historia się w pewnym sensie powtarza. Kto tego nie rozumie, kto myśli, że prawdziwym ostrzeżeniem będzie nadejście przywódcy w stylu Hitlera, ten się myli. Historia się powtarza, ale kostiumy się zmieniają. Trzeba zatem na razie się chociaż zastanowić, co zrobić z tym fantem. Może nie trzeba jeszcze działać, ale myśleć – czas najwyższy.
Granice tego, co demokratyczne, przesunięto tak daleko, że i Rosja Putina stała się demokracją, i niektóre kraje arabskie miały się stać takimi