Niedawna wizyta Baracka Obamy w Pekinie przyniosła ważne, praktyczne wyniki w zakresie ułatwiania i usprawniania kontaktów pomiędzy mieszkańcami obu wielkich mocarstw. Młodzi Chińczycy studiujący bądź zamierzający studiować na amerykańskich uniwersytetach będą otrzymywać wizy nie na rok, lecz na pięć lat, a turyści i biznesmeni – na lat dziesięć.
Andrzej Wilk nauczyciel akademicki / Dziennik Gazeta Prawna
W roku ubiegłym Piękny Kraj (jak Chińczycy w swoim języku nazywają Stany Zjednoczone) odwiedziło ponad dwa miliony chińskich turystów, którzy w trakcie pobytu wydali łącznie około 21 mld dol. Ułatwienia wizowe zapewne spowodują, że w przyszłości te liczby będą znacznie wyższe. W tym kontekście warto przypomnieć, że pierwszym dokumentem, który umożliwił emigrację Chińczyków do USA, był traktat amerykańsko-chiński z 1868 r. W latach następnych tysiące robotników chińskich pracowało przy budowie linii kolejowych w Stanach Zjednoczonych. Wspomniany traktat w imieniu Chin podpisał... amerykański dyplomata Anson Burlingame, który z upoważnienia ówczesnego rządu chińskiego prowadził negocjacje z obcymi państwami. Burlingame zdobył to niezwykłe zaufanie władz chińskich, będąc przez kilka lat posłem amerykańskim w Pekinie.
We współczesnych relacjach amerykańsko-chińskich bliższe, poufne stosunki ukształtowały się pomiędzy bogatymi przedsiębiorcami z obu państw. Z inicjatywy Billa Gatesa i Warrena Buffetta amerykańscy miliarderzy kilkakrotnie grupowo odwiedzali swych chińskich kolegów. Tematem tych spotkań były cele, na które należałoby wydać pieniądze, i sposoby ich wydawania.
Racjonalne wydawanie pieniędzy to sztuka. Bill Gates dawno temu wyraził pogląd, że rozsądnie wydać milion dolarów jest prawie tak samo trudno, jak go zarobić. Mający zaufanie do umiejętności Gatesa Warren Buffett zrezygnował z tworzenia własnej fundacji i kilka miliardów przekazał fundacji Gatesów.
W trakcie rozmów pomiędzy miliarderami chińscy bogacze podobno byli zdziwieni tym, że Gates i Buffett wielkie sumy przeznaczyli na rozwiązywanie problemów społecznych, gdyż sądzili, że należy to do państwa. Napisałem „podobno”, gdyż miliarderzy rozmawiali przy drzwiach zamkniętych. Wśród chińskich bogatych przedsiębiorców występuje raczej powściągliwość aniżeli skłonność do ostentacji. Naturalnie znani są ci spośród nich, którzy sprawują funkcje publiczne. Wśród 3 tys. chińskich posłów do parlamentu jest 90 miliarderów i multimilionerów. Najbogatszy z nich Zong Qinghuo oceniany jest na około 13 mld dol.
Współczesne Stany Zjednoczone odczuwają skutki wieloletnich zaniedbań w zakresie modernizacji infrastruktury. Intensyfikując wyścig zbrojeń, prezydent Ronald Reagan przyczynił się do upadku Związku Radzieckiego. Mniej znane i niedocenione są – jak sądzę – skutki reganomiki dla gospodarki amerykańskiej. Polityka wysokiej stopy procentowej zahamowała działania na rzecz modernizacji infrastruktury, której pilną potrzebę widzieli już wówczas niektórzy ekonomiści. W późniejszych latach skutki tego zahamowania nie zostały skorygowane. Jak pisze Zbigniew Brzeziński, „podczas gdy Chiny budują nowe lotniska i autostrady, a Europa, Japonia i obecnie również Chiny dysponują nowoczesną szybką koleją, ich amerykańskie odpowiedniki cofają nas z powrotem w wiek XX. W samych Chinach szybkie pociągi kursują po niemal 5 tys. km torów, w USA zaś nie ma ich wcale. Porty lotnicze w Pekinie i Szanghaju o całe dekady wyprzedzają pod względem wydajności i elegancji lotniska w Waszyngtonie i Nowym Jorku, które żenująco trącą Trzecim Światem”.
Według ostatnich doniesień medialnych chińscy przedsiębiorcy i inżynierowie zamierzają wybudować szybką kolej w Kalifornii, wzdłuż wybrzeża Pacyfiku. W Bostonie chińskie przedsiębiorstwa mają modernizować około 70 tras kolejowych.
Obserwujemy postępujący wzrost współzależności gospodarczej Chin i USA. Jak wiadomo, inwestycje dokonane przez setki tysięcy przedsiębiorstw amerykańskich w Chinach po roku 1978 przyczyniły się do zdumiewającego wzrostu pozycji gospodarczej Chin. Przedsiębiorstwa te, wykorzystując swoje rozbudowane kanały dystrybucji, zwiększyły dostęp produktów made in China do rynków międzynarodowych. Jest rzeczą naturalną, że właściciele i menedżerowie tych przedsiębiorstw są zwolennikami stabilnych i dobrych stosunków pomiędzy USA a Chinami. Takimi zwolennikami są też władze lokalne w wielu stanach, gdzie chińskie inwestycje przyczyniają się do zwalczania bezrobocia. Z drugiej strony nie brak spekulacji na temat przyszłego konfliktu zbrojnego pomiędzy obydwoma wielkimi mocarstwami. Niektórzy politolodzy i historycy taki konflikt uważają za „nieunikniony”. Za „nieuchronnością” konfliktu zbrojnego mają przemawiać sprzeczności ideologiczne, różnice stanowisk dotyczące sporów terytorialnych w Azji Południowo-Wschodniej i w stosunkach japońsko-chińskich. Trudno się z tym zgodzić. Konflikt militarny byłby niszczycielski i szkodliwy dla obydwu stron, z czego one doskonale zdają sobie sprawę. Kontakty pomiędzy sztabami wojskowymi obydwu mocarstw są na tyle sprawne, że radykalnie ograniczają możliwość konfliktu wskutek omyłki, awarii lub prowokacji nieodpowiedzialnych grup lub jednostek.
Z każdym dniem gęstnieją sieci powiązań służące realizacji szeroko rozumianych wspólnych interesów. Rację miał Stefan Kisielewski, kiedy twierdził, że wspólne interesy łączą ludzi bardziej aniżeli wspólne ideały.
Rację miał Kisielewski, gdy mówił, że wspólne interesy łączą bardziej aniżeli wspólne ideały