Premier leci do Brukseli, polski TK odracza rozprawę, a w tle są zapewnienia, że Zjednoczona Prawica się nie rozpadnie. Trwa gaszenie pożarów po wyroku TSUE

Luksemburski trybunał - zgodnie z przewidywaniami - odrzucił wczoraj skargi Polski i Węgier na tzw. mechanizm warunkowości. To oznacza, że Komisja Europejska dostała zielone światło na stosowanie zasady „pieniądze za praworządność”. Z rządu popłynął dwugłos. Z jednej strony Zbigniew Ziobro mówi o „historycznym błędzie premiera”, a jego współpracownicy wskazują, że KE pod byle pretekstem będzie mogła blokować Polsce unijne fundusze. Z drugiej - Mateusz Morawiecki i jego ludzie zwracają uwagę, że celem nowego mechanizmu może być wyłącznie ochrona budżetu UE, a TSUE uznał, że rozporządzenie spełnia minimalne wymogi „precyzyjności, jasności i przewidywalności”. - Jeśli takie, ograniczone do ochrony budżetu UE, rozumienie zasad warunkowości będzie rzetelnie stosowane przez KE, Polska nie ma powodu do obaw - mówi DGP Konrad Szymański, minister ds. europejskich. Kancelaria premiera zakłada, że pieniądze, jeśli już, to nie będą blokowane szeroko, tylko w odniesieniu do konkretnych projektów. - Tu nie ma mowy o powtórce historii z KPO - słyszymy. Co krytyka Ziobry oznacza dla koalicji? Premier mówi, że „Solidarna Polska powinna zostać w rządzie”. Także jego stronnicy zapewniają, że „to jeszcze nie jest etap”, w którym drogi PiS i ziobrystów mogłyby się rozejść.

Na wczorajszy wyrok TSUE jeszcze tego samego dnia mógł zareagować polski TK, wydając orzeczenie w sprawie oceny mechanizmu „pieniądze za praworządność”. Ale rozprawę bezterminowo odroczono. Część naszych rozmówców mówi, że rządzący nie chcieli dolewać oliwy do ognia. Tym bardziej że dziś i jutro Morawiecki spotka się w Brukseli z szefową KE i przewodniczącym Rady Europejskiej. Rozmowy mają dotyczyć funduszy europejskich, w tym KPO. Przy okazji będzie szansa na wybadanie, jakie zamiary wobec Polski ma teraz Komisja.

W obozie władzy trwają dyskusje o skutkach wczorajszego orzeczenia TSUE. Wszyscy liczą się z możliwością zamrożenia Polsce pieniędzy z Brukseli. Rozbieżności dotyczą tego, na jak odważne kroki zdecyduje się Komisja Europejska.
Decyzją unijnego trybunału nikt nie jest zaskoczony. - To kolejny dowód na to, że TSUE traktuje swoją rolę rozszerzająco na gruncie traktatów - komentuje osoba z rządu. Przyznaje, że skarżąc - razem z Węgrami - rozporządzenie dotyczące mechanizmu warunkowości, Warszawa miała świadomość, że kupuje tylko czas, a ostateczne rozstrzygnięcie najpewniej nie będzie po myśli obu rządów. - Chodziło m.in. o odsunięcie sprawy w świetle zbliżających się wyborów na Węgrzech, a potem w Polsce. Musimy niestety zakładać, że Bruksela będzie wywierać presję, której celem jest zmiana rządów - dodaje rozmówca DGP.
Żmudna procedura
TSUE odrzucił jednak wczoraj skargi obu krajów. To oznacza, że Komisja Europejska (KE) może ruszyć z procedurą m.in. przeciwko Polsce. Dotychczas wstrzymywała się ze stosowaniem instrumentu „pieniądze za praworządność”, który formalnie obowiązuje od 1 stycznia ubiegłego roku, czekając na rozpatrzenie skargi. Do Warszawy i Budapesztu trafiły już pierwsze listy od KE w sprawie wykorzystywania środków budżetowych w powiązaniu z przestrzeganiem praworządności, jednak sama procedura nie została uruchomiona. Sytuację zmienia wyrok unijnego trybunału. Ten orzekł, że mechanizm warunkowości można zainicjować tylko, gdy istnieją uzasadnione powody stwierdzenia naruszeń zasad państwa prawnego i wówczas, gdy te naruszenia wpływają lub stwarzają ryzyko wpływu na należyte zarządzanie środkami z budżetu UE.
Czy nowy instrument w rękach KE bardzo może zaszkodzić Polsce? Potencjalnie tak. W grę wchodzi zawieszenie środków z unijnego budżetu, a więc zarówno z Wieloletnich Ram Finansowych, jak i Funduszu Odbudowy (do którego Polska i tak ma od wielu miesięcy zablokowany dostęp). Jeśli doszłoby do zawieszenia jakichkolwiek środków, to - według KE - nie mogą na tym ucierpieć beneficjenci poszczególnych funduszy, w tym np. samorządy czy przedsiębiorcy. Wszystkie brakujące w budżecie państwa środki finansowe (będące skutkiem wstrzymania płatności) będą musiały zostać uzupełnione przez to państwo.
Jednak nasi rozmówcy z rządu podkreślają, że „pieniądze za praworządność” to stosunkowo żmudna i potencjalnie długotrwała procedura, której zastosowanie wymaga wymiany informacji, konsultacji, wyjaśnień pomiędzy KE a państwem członkowskim. O podjęciu konkretnych kroków, w tym zawieszeniu środków z budżetu, będzie decydowała Rada UE, a więc ministrowie państw członkowskich większością kwalifikowaną. - W hipotetycznej sytuacji, w której Komisja rozważałaby uruchomienie postępowania, o którym mowa w rozporządzeniu, musiałaby ona znaleźć szerokie poparcie dla swoich działań, obejmujące minimum 55 proc. państw członkowskich, reprezentujących przynajmniej 65 proc. ogółu ludności. W obecnych warunkach znalezienie takiego poparcia stanowiłoby bardzo dużą trudność - przekonuje Konrad Szymański, minister ds. europejskich w kancelarii premiera. Jego zdaniem „stosowanie rozporządzenia, wzmocnione korzystnymi konkluzjami Rady Europejskiej z grudnia 2020 r. oraz doprecyzowane dzisiejszym wyrokiem, nie powinno stwarzać żadnych problemów dla Polski”. - Polska znajduje się w czołówce państw członkowskich prawidłowo wydatkujących środki unijne i mających bardzo skuteczne mechanizmy antykorupcyjne oraz służące wykrywaniu i eliminowaniu nieprawidłowości. Jeśli KE będzie jednak chciała poszerzać sens tego mechanizmu, używać go do nacisków w innych sprawach, to problem powróci - dodaje Szymański.
Inny współpracownik Mateusza Morawieckiego przekonuje, że nie grozi nam powtórka z KPO, gdzie Komisja - domagając się zmian w polskim sądownictwie - odcięła nam dostęp do wszystkich środków z Funduszu Odbudowy. - To nie będzie tak, że teraz uruchomią mechanizm warunkowości i zablokują nam przyszłe pieniądze np. z polityki spójności. To będzie musiało dotyczyć konkretnych przedsięwzięć czy inwestycji finansowanych z eurofunduszy, trzeba będzie też wykazać bezpośrednie zagrożenie dla środków europejskich - wskazuje nasz rozmówca. Sugeruje też, że po prostu zdecydowano się na mniejsze zło. - Do wyboru były dwie drogi. Jedna zakładała zawetowanie całego wieloletniego budżetu UE na szczycie w 2020 r., czego domagał się Ziobro. Tylko że wtedy nie byłoby żadnych unijnych pieniędzy. Druga droga to zaakceptowanie ryzyka, że wskutek mechanizmu warunkowości KE punktowo może nam blokować fundusze, przy czym to trudna procedura, a my też możemy się bronić w takiej sytuacji - przekonuje osoba z rządu.
Pojemna praworządność
Kompletnie inaczej sytuację oceniają ziobryści. - Niestety, ale rozporządzeniem zalegalizowanym przez TSUE dokonano historycznej zmiany traktatów - mówi wiceminister sprawiedliwości Sebastian Kaleta. Wskazuje, że stan praworządności w Polsce może być oceniany wyłącznie w świetle art. 7 traktatu, a rozporządzenie wprowadzające tzw. mechanizm warunkowości wyłącza jednomyślne podejmowanie decyzji w sprawie ewentualnego zamrożenia środków dla państwa członkowskiego. - Wyrok TSUE oznacza, że pod dowolnym pretekstem Polsce będzie można odbierać fundusze, bo praworządność zdefiniowano w rozporządzeniu w sposób bardzo pojemny. Wszystkie scenariusze wskazujące na to, że Polska skutecznie zabezpieczyła się przed tym wątpliwym mechanizmem, okazały się nieprawdziwe. Dziś pretekstem dla KE jest sądownictwo, ale każda reforma w przyszłości może służyć za pretekst do ekonomicznego szantażu, wystarczy sobie przypomnieć władze lokalne, które musiały wycofać się z samorządowych kart rodzin tylko dlatego, że groziło im odebranie eurofunduszy - przekonuje Kaleta.
Szefowa KE Ursula von der Leyen wyraziła wczoraj zadowolenie z wyroku TSUE i stwierdziła, że nowy instrument pozwoli lepiej chronić budżet UE. Zapewniła też, że KE przeanalizuje uzasadnienie do wyroku oraz że w najbliższych tygodniach przyjmie wytyczne, które doprecyzują, w jaki sposób mechanizm będzie stosowany w praktyce. Sama Komisja jest także pod presją Parlamentu Europejskiego (PE), który nalega na uruchomienie mechanizmu warunkowości wobec Polski i Węgier. Jeszcze w ubiegłym roku PE złożył skargę do TSUE w związku z mało zdecydowanymi działaniami KE. Wczoraj przedstawiciele największych frakcji w europarlamencie - w tym Europejskiej Partii Ludowej, Socjalistów i Demokratów, Renew i Zielonych - ponowili swój apel do szefowej KE.
Obniżanie napięcia
Polski TK miał wczoraj okazję „odpowiedzieć” unijnemu trybunałowi, bo obradował niemalże o tej samej porze i w tej samej sprawie, czyli legalności mechanizmu warunkowości. Zdecydowano się jednak odroczyć rozprawę bezterminowo. Część naszych rozmówców interpretuje to jako gest ze strony polskich władz, które nie chcą eskalować konfliktu, a zamiast tego dążą do odblokowania środków z KPO. Wyrok TK w kontrze do orzeczenia TSUE mógłby pogorszyć klimat rozmów z szefową KE i przewodniczącym Rady Europejskiej, na które dziś do Brukseli wybiera się Mateusz Morawiecki.
Nasi rozmówcy z rządu przekonują, że o odroczeniu sprawy przed TK nie zdecydowały uwarunkowania polityczne, a jedynie konieczność dokładnego zapoznania się z uzasadnieniem TSUE. Ale opozycja nie wyklucza, że polski TK do sprawy wróci. - To zależy od tego, czy Jarosław Kaczyński dalej będzie dawał się szantażować Zbigniewowi Ziobrze. Jeśli pójdzie zgodnie z wolą Ziobry na zwarcie z UE, to konsekwencją może być utrata miliardów złotych wsparcia unijnego i faktyczny polexit - przestrzega Kamila Gasiuk-Pihowicz z KO.
- Oni trzymają zawleczkę od granatu w ręku i mówią Brukseli, że albo się dogadamy, albo będzie wybuch - mówi z kolei szef klubu Lewicy Krzysztof Gawkowski. Zwraca uwagę, że w przyszłym tygodniu projekty sądowe PiS i prezydenta (ten pierwszy zmienia formułę Izby Dyscyplinarnej; drugi przewiduje jej likwidację, czego domaga się Unia przy negocjacjach KPO) mają trafić pod obrady Sejmu. A PiS zależy na ich pozytywnym odbiorze w KE.
Niemniej przy coraz większym rozjeździe pomiędzy PiS z Solidarną Polską pojawiają się pytania o to, czy Zjednoczona Prawica jest w stanie dociągnąć do końca kadencji. W ostatnim czasie Zbigniew Ziobro nie szczędzi szpil premierowi - przy falstarcie reformy podatkowej z Polskiego Ładu przypomniał, że to „autorski program Mateusza Morawieckiego”, a teraz mówi, że wyrok TSUE „to dowód na bardzo poważny, polityczny, historyczny błąd premiera Mateusza Morawieckiego”.
Ale czołowi politycy PiS przekonują, że koalicja nie jest zagrożona. Szef rządu dopytywany, czy SP powinna zostać w rządzie, odparł: „oczywiście, że powinna”. Także lider PiS Jarosław Kaczyński tonuje emocje. - Troszkę się dziwię panu ministrowi (Ziobrze - red.), ale takie rzeczy w polityce się zdarzają, trzeba nad tym przejść do porządku dziennego - stwierdził na antenie Polskiego Radia 24. Zapewnił też, że choć w pewnych sprawach PiS i ziobryści mają różne poglądy, to w kwestiach suwerenności państwowej są zgodni, a koalicyjny namiot jest szeroki.
Także nasi rozmówcy z obozu rządzącego nie wierzą w rozpad Zjednoczonej Prawicy. - Wątpię, by tak się stało. Warunki bytowania Ziobry w rządzie są dalekie od kwestii imponderabiliów. On od dawna dąży do „AWS-izacji” PiS. Ale coraz bardziej widać, że jego polityka jest szaleńcza - przekonuje. - Ziobro się broni poprzez atak, on boi się, że ktoś zacznie przypominać, że wszystkie problemy z UE to efekt jego reform. Swoim działaniem potwierdza, że nie chodzi o pieniądze unijne, tylko o zamknięcie wnyków, które zastawił półtora roku temu na premiera. Ale my się nie damy - dodaje rozmówca DGP.
- To nie my dążymy do AWS-izacji. Jeśli już, to PiS odchodzi od korzeni, a my trwamy na pozycjach w duchu z 2015 i 2019 r. - ripostuje jeden z ziobrystów. Mimo to słyszymy, że wciąż jest chęć pozostania SP w koalicji, choć zdaniem jej przedstawicieli Kaczyński „nie kupił narracji Morawieckiego” mówiącej o tym, że konkluzje z unijnego szczytu w 2020 r. dostatecznie chronią interesy Polski. Dlatego presja ziobrystów na szefa rządu wciąż będzie silna, podobnie jak na ministra Szymańskiego, którego głowy Solidarna Polska domaga się od dłuższego czasu. ©℗

opinie

Polska będzie się mogła poskarżyć
Prof. Mariusz Bidziński radca prawny, wspólnik w kancelarii Chmaj i Partnerzy
ikona lupy />
prof. Mariusz Bidziński radca prawny, wspólnik w kancelarii Chmaj i Partnerzy sp.p. / Materiały prasowe
Komisja Europejska oraz następnie Rada Unii Europejskiej (ministrowie państw członkowskich - red.) mają w tej chwili potwierdzony przez TSUE instrument, polegający na tym, że KE może wstrzymać wypłaty środków do wszystkich państw, w których w jej ocenie będzie naruszona zasada praworządności. KE podczas rozpoznawania wniosków o wypłatę środków na konkretne projekty będzie weryfikowała, czy są jakiekolwiek zastrzeżenia w zakresie demokracji, sądów, praw obywatelskich itp. Jeżeli uzna, że do takiego uchybienia doszło, to wezwie państwo członkowskie do przestrzegania zasad praworządności. Kiedy to nie przyniesie skutku - wtedy może wstrzymać wypłatę środków. Na takie rozstrzygnięcie będzie przysługiwała skarga. Niemniej jednak, biorąc pod uwagę treść dzisiejszego orzeczenia, to tak naprawdę może się okazać, że żadnych pieniędzy nie dostaniemy, dopóki w ocenie komisji nie będziemy państwem demokratycznym. TSUE potwierdził bowiem, że mechanizm warunkowości jest w pełni prawidłowy.
Cała rozmowa z ekspertem na gazetaprawna.pl
Mechanizm - nie od razu - ale zadziała
Prof. Robert Grzeszczak przewodniczący Komitetu Nauk Prawnych PAN, Uniwersytet Warszawski
ikona lupy />
Prof. Robert Grzeszczak przewodniczący Komitetu Nauk Prawnych PAN, Uniwersytet Warszawski / nieznane
TSUE potwierdził, że instrument „pieniądze za praworządność” jest zgodny z traktatami. W uzasadnieniu wyroku, jak się spodziewam, będą wytyczne, jak KE ma dalej postępować. Jeśli w końcu ruszą te miliardy dla Polski, to nie jest tak, że wstrzyma się wszystko, tylko KE będzie oceniać każdy z programów z osobna. I jeśli dojdzie do stwierdzenia nieprawidłowości, a KE uzna, że nie ma niezależnych i niezawisłych sądów, to wstrzyma wypłaty, wcześniej uzyskując na to zgodę Rady UE.
Z perspektywy UE mamy dziś dwa destrukcyjne państwa - Polskę i Węgry. I teraz powstaje pytanie, co z tym zrobić, bo Komisja Europejska, a więc organ organizacji międzynarodowej (czyli Unii Europejskiej), działa przeciwko państwom będącym jej współzałożycielami/członkami. W dodatku PE pozwał wcześniej Komisję o zaniechanie, uznając, że nie podejmuje niezbędnych działań wobec Polski w oparciu właśnie o to zaskarżone rozporządzenie „Pieniądze za praworządność”. Polska wniosła skargę, by opóźnić przewidzianą w tym akcie procedurę. Okazało się, że to na nic, bo wyrok TSUE jest taki, a nie inny. Przy czym na razie i tak nie ma czego mrozić, bo Fundusz Odbudowy jest dla Polski zablokowany, a polityka spójności na lata 2021-2027 jeszcze nie ruszyła. Tak więc mechanizm zadziała - ale nie od razu. Niemniej zadziała.
Decyzja polskiego trybunału nic nie zmieni
prof. Piotr Bogdanowicz Katedra Prawa Europejskiego, Uniwersytet Warszawski
ikona lupy />
prof. Piotr Bogdanowicz Katedra Prawa Europejskiego, Uniwersytet Warszawski / Materiały prasowe
Wmojej opinii orzeczenie TSUE nie było konieczne do tego, żeby KE mogła już wcześniej stosować ten mechanizm warunkowości, zobowiązanie do jego zawieszenia w grudniu 2020 r. było zobowiązaniem politycznym, a nie prawnym. Natomiast teraz, po wyroku Trybunału Sprawiedliwości UE, Komisja nie ma już żadnych przeciwwskazań - ani prawnych, których zresztą nie było wcześniej - ani politycznych, do jego stosowania. Orzeczenie TSUE potwierdza to, co było zawarte już w rozporządzeniu, a mianowicie że mechanizmu można użyć, jeśli stwierdzi się naruszenie praworządności, a to naruszenie ma wpływ na wykonywanie unijnego budżetu. Jeśli chodzi o zarzuty definiowania pojęć z prawa pierwotnego (traktatów) w prawie wtórnym (np. rozporządzeniach), to jest to formuła stosowana od dawna w UE. Chodzi tylko o to, żeby prawo pochodne było zgodne z prawem pierwotnym. TSUE potwierdziło zgodność rozporządzenia z traktatami i KE może od dziś tę procedurę wprowadzać. Wyrok polskiego Trybunału Konstytucyjnego w tej samej sprawie niczego nie zmieni, nie ma i nie będzie miał absolutnie żadnego znaczenia - to jest wyrok wyłącznie na potrzebę wewnętrznej polityki.