Członkowie jednej z warszawskich komisji wyborczych wynosili karty do głosowania w niezaplombowanych siatkach, naruszyli przepisy Kodeksu wyborczego. Nie miało to jednak wpływu na wynik wyborów - orzekł Sąd Najwyższy po rozpatrzeniu protestów wyborczych. Przewodniczący tej komisji nie będzie już pracować przy następnych wyborach.

Sposób działania komisji na warszawskim Mokotowie wzbudził wątpliwości polityków PiS, którzy złożyli protest wyborczy.

- To jest materiał rzeczywiście wstrząsający. Obrazuje on sytuację, jaka mogła mieć miejsce nie w jednej, nie w dwóch, nie w dziesięciu, ale w tysiącach komisji wyborczych. Ta sprawa musi mieć swoje konsekwencje - mówił w maju wiceprezes PiS Antoni Macierewicz na konferencji.

Do SN trafiły trzy protesty w tej sprawie. - Dotychczas rozpatrzyliśmy dwa wniesione przez wyborców, został nam jeszcze ten wniesiony przez pełnomocnika wyborczego Komitetu Wyborczego Prawo i Sprawiedliwość. Podnieśli oni zarzut nieupublicznienia protokołu z wynikami głosowania po jego zakończeniu oraz naruszenia procedury przekazywania dokumentacji wyborczej do Rejonowej Komisji Wyborczej. Sąd Najwyższy wyraził opinię, że zarzuty protestu są zasadne, lecz stwierdzone naruszenie przepisów Kodeksu wyborczego nie miało wpływu na wynik wyborów - relacjonuje w rozmowie z gazeta.pl Teresa Pyźlak z zespołu prasowego Sądu.