"Raport komisji (Jerzego Millera - red.) jest świadectwem upadku państwa, bo Polska w Smoleńsku upadła na kolana" - mówił prof. Kazimierz Nowaczyk, jeden z doradców parlamentarnego zespołu Antoniego Macierewicza, podczas konferencji poświęconej katastrofie smoleńskiej konferencji zorganizowanej na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, czytamy w "Gazecie Wyborczej".

Konferencję zorganizowało stowarzyszenie Doktoranci dla Rzeczypospolitej. Zostali na nią zaproszeni zarówno eksperci parlamentarnego zespołu Antoniego Macierewicza, jak i specjaliści z Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych. Co ostatni jednak odmówili udziału w debacie tłumacząc, że nie będą dyskutować z ekspertami Macierewicza, którzy wypowiadają się ja politycy. Organizatorzy zostawili więc dla członków komisji puste krzesła.

Doradcy zespołu Macierewicza (Kazimierz Nowaczyk, Wiesław Binienda, Wacław Berczyński i Grzegorz Szuladziński) podczas konferencji przekonywali między innymi, że katastrofa smoleńska była spowodowana dwoma wybuchami. Prof. Grzegorz Szuladziński tłumaczył, że jeden wybuch nastąpił w kadłubie, a drugi na skrzydle. I dodawał: "W Polsce większość uczonych siedzi cicho, ze ze zrozumiałych względów. Ludzie boją się o siebie."

Eksperci podczas konferencji zapewniali też, że wybuch na pokładzie Tu-154 M potwierdza również fakt, iż prezydencki tupolew nie mógł stracić skrzydła w czasie zderzenia z brzozą. Prof. Binienda twierdził, że drzewo było "chore, spróchniałe i wystarczyło po prostu je kopnąć, by się rozpadło". Powoływał się przy tym na symulację obliczoną "na wszystkich komputerach w stanie Ohio". Według Biniendy jego wyliczenia pokazywały też, że gdyby w Smoleńsku faktycznie doszło do katastrofy, to część pasażerów powinna była przeżyć.

Honorowymi gośćmi konferencji byli członkowie rodzin ofiar katastrofy. Przybycie Jarosława Kaczyńskiego powitano owacją.

W czasie konferencji nie przewidziano czasu na dyskusją z publicznością. "Pytań nie przewidujemy" - usłyszał jeden z uczestników spotkania, kiedy chciał zabrać głos.

Źródło: "Gazeta Wyborcza"