Po wyborze Janusza Piechocińskiego na prezesa PSL w partii będą ścierać się dwie siły, ale nie będzie powtórki scenariusza Krzaklewski-Buzek. Piechociński ma poparcie, ale w terenie, a Pawlak - w Warszawie - ocenia dr Ewa Pietrzyk-Zieniewicz z Instytutu Nauk Politycznych UW.

"Raczej widziałabym tam mocne ścieranie się różnego typu wpływów, dlatego, że Waldemar Pawlak owszem, ma poparcie, ale w klubie parlamentarnym, w Warszawie, gdzieś w salonach i może u koalicjanta. Natomiast teren jednak jest daleko i przemówił ustami swojego nowego trybuna" - powiedziała Pietrzyk-Zieniewicz.

Odnosząc się do zapowiedzi rzecznika PSL Krzysztofa Kosińskiego, który poinformował, że Piechociński będzie przekonywał ustępującego prezesa tej partii, wicepremiera i ministra gospodarki Waldemara Pawlaka do pozostania w rządzie, politolog oceniła, że "pewnie będzie namawiał".

"Raz - dlatego, że to rzeczywiście niespodziewana zmiana warty, dwa - dlatego, że przecież sytuacja w PSL jest, łagodnie mówiąc, nowym rozdaniem. Bo to nie jest tylko nowy prezes. W klubie parlamentarnym jednak zdecydowaną przewagę ma Waldemar Pawlak, bo to on układał listy wyborcze, niekiedy dość arbitralnie. Szefem Rady Naczelnej PSL został zaś Jarosław Kalinowski. Nie jest to wskazany przez nowego prezesa kandydat. A Kalinowski to też jest gracz pierwszej linii. I to jest trzecia siła w tej chwili, chyba bliższa Piechocińskiemu, ale to się dopiero okaże" - powiedziała.

Zwróciła uwagę, że z nowego budżetu Unii Europejskiej Polska prawdopodobnie otrzyma mniej pieniędzy na rolnictwo i to może być jeden z powodów niechęci Piechocińskiego, by wejść do rządu.

"Zawsze będzie kwestia, czyja to wina. Oczywiście można zwalać na to, że +ja już nic nie mogłem, bo to poprzednik, czyli Pawlak, dogadał się z premierem, a premier nie powalczył tak, jak powinien+, ale to jest już zwalanie. Być może lepiej, żeby to piwo nadal pił Waldemar Pawlak, zwłaszcza, że on lepiej porozumiewa sie z koalicjantem" - zaznaczyła Pietrzyk-Zieniewicz.

Jej zdaniem Piechociński, przygotowując się do wyborów na prezesa partii, lepiej wsłuchał się w głos działaczy terenowych.

"Dziś działacze terenowi, którzy już dzisiaj mają mniej, bo ten kryzys jednak jest, chcieliby istnieć jako siła polityczna. Tymczasem medialnie ostatnio dzieje się tak, że PSL istnieje wyłącznie jako przystawka, partia synekur, obrotowa, taka, która nie podskakuje, nie ma żadnych specjalnych pretensji do współrządzenia, tyle, że musi dostać swoje w synekurach. I troszeczkę to takie ustawienie medialne partii potwierdził wczoraj Waldemar Pawlak, który mówił +nic tutaj na siłę nie zmieniać, rewolucji nie robić, bo to nie jest czas ku temu+" - powiedziała.

"Nastawienie terenu znacznie lepiej usłyszał Piechociński, którzy przez cały rok jeździł, słuchał i powiedział w swoim wystąpieniu, że PSL powinien się liczyć, odbudować własne struktury, zaistnieć mocno, a przy okazji zaistnieć jako współkoalicjant, który stawia warunki, zaistnieć w świadomości społeczeństwa jako partia, która się liczy, a nie tylko szuka sojuszu, wszystko jedno z kim, po to, żeby współrządzić. Teren de facto nie współrządzi i tego bębenka ambicjonalnego podbił wczoraj Piechocińki, to prawdopodobnie jest te 17 głosów (przewagi Piechocińskiego nad Pawlakiem w wyborach na prezesa partii - PAP)" - dodała.

Jej zdaniem wpływ na wynik wyborczy miał też b. minister rolnictwa Marek Sawicki.

"Niezależnie od tego, że tak spektakularnie musiał odejść, to on jednak miał w swojej gestii stanowiska, dawał, pomagał, i ci ludzie tam gdzieś w terenie na tych stanowiskach siedzą i nie chcą stracić pozycji i stanowisk, i prawdopodobnie mają poczucie, że Waldemar Pawlak nie bronił Sawickiego, a przecież mógł" - oceniła.