Pracownicy sektora publicznego w Wielkiej Brytanii rozpoczęli w środę 24-godzinny strajk przeciwko zmianom w systemie emerytalnym. Oczekuje się, że do akcji strajkowej mogą przyłączyć się nawet 2 miliony ludzi.

Udział w jednodniowym strajku zapowiedzieli m.in. pracownicy służb oczyszczania miasta, robotnicy budowlani, nauczyciele, część personelu medycznego. Ministerstwo edukacji ocenia, że w środę z powodu strajku zamknięta pozostanie nawet połowa szkół.

Wskutek strajku mają nie pracować m.in. szkoły, szpitale, lotniska, porty i instytucje rządowe. W całej Wielkiej Brytanii może się w środę odbyć ok. 1000 demonstracji.

Linie lotnicze już kilka dni temu ostrzegały pasażerów przylatujących na Heathrow i inne brytyjskie lotniska przed 12-godzinnymi opóźnieniami w związku z przystąpieniem do strajku służb imigracyjnych. Większość linii zaleciła podróżnym, by w miarę możliwości przełożyli podróże.

Londyńskie lotnisko Heathrow, które obsługuje więcej zagranicznych pasażerów niż jakikolwiek inny brytyjski port, poprosiło linie lotnicze, by w przyszłym tygodniu zmniejszyły o połowę liczbę podróżnych, dzięki czemu zakłócenia spowodowane strajkiem służb granicznych mają zostać zminimalizowane.

Strajk zakłóci też pracę sądów, biur pośrednictwa pracy, ośrodków egzaminacyjnych szkół prawa jazdy, lokalnych bibliotek, podobnie jak pracę w ok. 75 proc. szkół. Do strajku przyłączyć się mają także pracownicy serwisu meteorologicznego Met Office i kustosze w muzeach.

Do strajku planuje przyłączyć się ok. 400 tys. pielęgniarek, sanitariuszy, fizjoterapeutów i innych pracowników sektora medycznego - mimo że trzy największe medyczne związki zawodowe nie biorą udziału w akcji. W związku z tym szpitale przesuwają tysiące zabiegów, z wyjątkiem operacji ratujących życie, chemioterapii i dializy nerek. Bez zmian funkcjonować będą oddziały położnicze. Do Brytyjczyków kierowane są apele, by z rozwagą korzystali z alarmowego połączenia ze służbą pogotowia.

Laburzyści nie popierają akcji strajkowej, ale rozumieją motywy strajkujących

Brytyjski minister finansów George Osborne zaapelował do związków zawodowych, reprezentujących ok. 2 milionów pracowników, o odwołanie akcji. Przestrzegł, że "nie doprowadzi ona do niczego", a jedynie "osłabi gospodarkę".

"Kraj musi podjąć odważne działania, by rozprawić się z zadłużeniem" - powiedział. We wtorek Osborne zapowiedział, że wraz z mniejszym wzrostem gospodarczym Wielka Brytania będzie musiała podjąć dodatkowe działania oszczędnościowe o wartości w przeliczeniu 149 mld euro w roku fiskalnym 2011/2012.

Rządowe plany reformy emerytur sektora publicznego zakładają zwiększenie składek pracowniczych o 3,2 proc., zmianę podstawy naliczania emerytur i wydłużenie wieku emerytalnego. Zmiany mają wejść w życie od kwietnia 2012 roku. Rząd argumentuje, że fundusz emerytalny ma duży deficyt i w dłuższej perspektywie podatnika nie stać na to, by go dofinansowywać.

Oczekuje się, że strajki zorganizowane będą na większą skalę niż protesty w 1979 roku, kiedy to tzw. zima niezadowolenia zakończyła rządy Partii Pracy. Niektóre związki zawodowe przewidują, że środowa akcja może przyćmić nawet strajk generalny z 1926 roku, kiedy do protestów przyłączyło się 1,75 miliona ludzi. Część obserwatorów uważa jednak te prognozy za przeszacowane.