Egipt zapobiegł zabiciu przez Izrael premiera Strefy Gazy Ismaila Hanije - twierdzi egipska gazeta rządowa "Al-Ahram". Według niej, Izrael zamierzał zlikwidować Hanije w odwecie za serię niedawnych zamachów terrorystycznych pod Ejlatem.

Jedynie presja tymczasowych władz wojskowych w Kairze miała nakłonić izraelski rząd do zarzucenia operacji, której celem była likwidacja lidera Hamasu - pisze w sobotę "Al-Ahram", powołując się na palestyńskie źródła.

Sam Hanije zresztą spodziewał się ataku, ponieważ schronił się w bunkrze i polecił zrobić to samo innym hamasowskim liderom i dowódcom.

Zdaniem gazety, Egipt odegrał też decydującą rolę w wynegocjowaniu wznowienia nieformalnego rozejmu między palestyńskimi ugrupowaniami ze Strefy Gazy a Izraelem. W tym celu przedstawiciele władz w Kairze telefonowali m.in. do liderów Hamasu, Islamskiego Dżihadu oraz Ludowych Komitetów Oporu. Egipcjanie przekonywali swoich palestyńskich rozmówców, by wstrzymali rakietowy ostrzał Izraela, argumentując, że jeśli tego nie zrobią, to będzie tylko kwestią czasu dokonanie przez Izrael zamachów na przywódcę Hamasu oraz innych palestyńskich liderów w Strefie Gazy.

Częściowo zresztą Izrael już to uczynił zabijając kilku dowódców Ludowych Komitetów Oporu tuż po zamachach pod Ejlatem, w których 18 sierpnia zginęło ośmiu Izraelczyków. Właśnie to ugrupowanie Izrael oskarżył o dokonanie ataków. Odpowiedzialnością za nie obciążył jednak również Hamas, który sprawuje faktyczną władzę w Strefie Gazy i otwarcie demonstruje swoją wrogość wobec państwa żydowskiego.

Stosunki Egiptu z Izraelem zawisły na włosku po zamachach z 18 sierpnia

W piątek Hanije oświadczył, że Hamas nigdy nie uzna Izraela ani jego okupacji. "Nie pozostawimy ani centymetra palestyńskiej ziemi" - podkreślił. Hamas stawia sobie za cel utworzenie państwa palestyńskiego, obejmującego również obecne terytorium Izraela.

Po szoku wywołanym zamachami pod Ejlatem twardego działania wobec Hamasu domagali się w Izraelu zarówno przedstawiciele rządzącej koalicji, jak i politycy opozycji. Szaul Mofaz z największej partii opozycyjnej Kadima, kierujący komisją spraw zagranicznych i obrony w izraelskim parlamencie, zażądał przeprowadzenia operacji wojskowej w celu obalenia władz Hamasu i fizycznej likwidacji jego liderów.

Stosunki Egiptu z Izraelem również zawisły na włosku po zamachach z 18 sierpnia. Izrael uznał, że terroryści wdarli się na jego terytorium przez nieszczelną granicę z Egiptem na Półwyspie Synaj, a co najmniej trzech z nich było egipskimi obywatelami. Podczas izraelskiej operacji pościgowej za sprawcami ataków zginęło pięciu egipskich żołnierzy. Z tego powodu część egipskiej opozycji domagała się nie tylko odwołania ambasadora w Izraelu, ale i rewizji układu pokojowego miedzy dwoma krajami, zawartego w 1979 roku. Tymczasowe władze wojskowe zażądały od Izraela przeprosin i śledztwa wyjaśniającego incydent.

O ile jednak po zamachach Izrael niemal natychmiast dokonał nalotów na Strefę Gazy, a w odpowiedzi w jego stronę odpalono stamtąd dziesiątki rakiet, o tyle władze w Kairze i Jerozolimie starały się od początku łagodzić napięcia w stosunkach egipsko-izraelskich. Tym bardziej, że naciskały na to Stany Zjednoczone.