Japońska mafia dostarczyła poszkodowanym minimum kilkaset ton pomocy. To sposób na poprawę wizerunku i dostęp do wielomiliardowych kontraktów na odbudowę kraju.
Większość Japończyków oskarża rząd o nieudolność podczas likwidacji skutków trzęsienia ziemi, tsunami oraz awarii nuklearnej i żąda dymisji premiera Naoto Kana. W tym samym czasie rosną notowania jakuzy – japońskiej mafii, która jako pierwsza przybyła z pomocą na miejsce tragedii.
Z sondażu opublikowanego w poniedziałek przez biznesowy dziennik „Nikkei” wynika, że aż 70 proc. mieszkańców Japonii uważa, że premier Naoto Kan powinien odejść z rządu. To efekt przedłużającego się nuklearnego kryzysu, z którym władze sobie nie radzą. TEPCO, operator uszkodzonej elektrowni atomowej Fukushima I, zapowiedział, że całkowite jej wyłączenie nastąpi dopiero za dziewięć miesięcy. Także opozycja zarzuca rządowi nieskuteczność.

Poświęcenie gangsterów

Znacznie efektywniej działa japońska mafia. To właśnie członkowie jakuzy, a nie urzędnicy, jako pierwsi dotarli z pomocą do rejonów kataklizmu.
Najwcześniej na ratunek przybyło trzecie co do wielkości ugrupowanie mafijne Inagawa-kai. Przedstawiciele gangu w nocy z 12 na 13 marca, a więc w niewiele ponad dobę po trzęsieniu, przekazali 50 ton pomocy humanitarnej (wody pitnej, jedzenia, lekarstw, kocy, śpiworów) w miejscowości Hitatinaka w prefekturze Ibaraki. W ciągu kilku dni po tragedii gangsterzy dostarczyli ponad 100 ton pomocy także do Tohoku w północno-wschodniej części wyspy Honsiu. Wielu ofiarom katastrofy to właśnie biura gangsterów posłużyły za schronisko.
Zgodnie z danymi policji także drugie co do wielkości ugrupowanie Sumiyoshi-kai zebrało od 10 tys. swoich członków równowartość miliona dolarów, które przekazało w postaci pomocy humanitarnej mieszkańcom prefektur Miyagi, Ibaraki i Fukushima. Jak szacują japońskie media, Inagawa-kai oraz Sumiyoshi-kai łącznie dostarczyły 200 ton pomocy humanitarnej na północ kraju.
Władze spodziewają się, że struktury mafijne poszerzą skalę pomocy po tym, jak w zeszłym tygodniu na wolność wyszedł szef największego gangu w Japonii Yamaguchi-gumi (ok. 40 tys. członków) – Kenichi Shinoda. Dotychczasowe szacunki wykazały, że jakuza przekazała na pomoc mieszkańcom już minimum 3 mln dolarów. Ale ta kwota może być kilkukrotnie wyższa – gangsterzy starają się, by pomoc trafiała bezpośrednio w ręce potrzebujących, ale bez wiedzy policji czy władz.
Dla jakuzy pomoc to element dbania o wizerunek. W Japonii istnieje sześć czasopism – trzy tygodniki i trzy miesięczniki – prowadzonych przez mafię. Teraz opisywane są w nich historie pomocy, np. o tym, że gangsterzy, którzy ją dostarczali, działali bez jakichkolwiek zabezpieczeń w strefie wysokiego napromieniowania. Takie poświęcenie przyczyni się do wzrostu notowań wśród społeczeństwa, komentują media. Jakuzie zależy na tym, żeby jak najwięcej ludności miało co najmniej neutralny stosunek do jej struktur. Gdy w kraju zacznie się wielka odbudowa, policja nie będzie przeszkadzała firmom powiązanym z mafią, która kontroluje 5 proc. japońskiego sektora budowniczego, w drodze do wielomilionowych kontraktów.

Doświadczenie z Kobe

Podobną akcję charytatywną jakuza przeprowadziła już podczas trzęsienia ziemi w Kobe w 1995 r., które do niedawna było najtragiczniejszym w historii Japonii. To właśnie gang Yamaguchi-gumi jako pierwszy zorganizował punkty pomocy, w których rozdawał żywność tysiącom ofiar. Mafiozi patrolowali także ulice w celu odstraszenia szabrowników.
Jakuza, licząca około 80 – 100 tys. członków, oprócz wymuszania pieniędzy, hazardu, pornografii, handlu ludźmi czy narkotykami, zajmuje się także legalnymi interesami. Jej obecność w strukturach finansowych kraju jest na tyle głęboka, że w 2008 r. zorganizowano rewizję na giełdzie w Osace w celu oczyszczenia jej z firm związanych z jakuzą.
Jak przestępcy wykorzystują katastrofy
Nieudolność struktur państwowych w sytuacjach kryzysowych to idealna okazja do zdobycia popularności przez ugrupowania o charakterze przestępczym czy fundamentalistów religijnych.
● Gigantyczna powódź w Pakistanie w sierpniu ubiegłego roku przyczyniła się do wzrostu notowań talibów, którzy jako jedyni nieśli pomoc mieszkańcom zalanych terenów. W tym czasie władze czekały na humanitarną pomoc z Zachodu, a prezydent Asif Ali Zardari nawet nie przerwał wizyty w Europie. Głowa państwa, zamiast kierować akcją ratunkową, gościła w Wielkiej Brytanii i Francji, wyjaśniając, że w ten sposób zbiera finansową zapomogę dla dotkniętego powodzią kraju. Fundamentaliści islamscy z Talibanu zaapelowali do ludności o odrzucenie pomocy zachodnich darczyńców i zobowiązali się do dostarczenia 20 mln dolarów na likwidację skutków powodzi. Zachowanie talibów nie tylko przyczyniło się do wzrostu ich notowań w społeczeństwie, lecz także przyciągnęło w ich szeregi wielu pakistańskich cywilów. W podobny sposób swoją pozycję talibowie wzmocnili także w 2005 roku podczas trzęsienia ziemi.
● Na podobnej zasadzie działa także szyickie ugrupowanie Hezbollah, które przez USA uznawane jest za organizację terrorystyczną. Po wojnie libańsko-izraelskiej w 2006 roku finansowani przez Iran szyici z Hezbollahu nie szczędzili pieniędzy na odbudowę Bejrutu. Na ten cen wydali niemal 400 mln dolarów, tyle samo co oficjalne władze. Media okrzyknęły szczodrą inicjatywę Partii Boga jako najdroższą akcję społeczną zorganizowaną przez Iran.