"Jak zostać królem" Toma Hoopera był głównym zwycięzcą tegorocznych Oscarów. Film, który jest produkcją brytyjsko-australijską, zdobył cztery najważniejsze statuetki: w kategorii najlepszy film, reżyser, pierwszoplanowy aktor i scenariusz. Film Hoopera to historia o jąkającym się królu Wielkiej Brytanii Jerzym VI, któremu w przełamywaniu tej słabości pomaga niekonwencjonalny logopeda Lionel Logue.
"Taki film mógł powstać tylko w ojczyźnie Szekspira. Ta komedia o królu-jąkale jest nie tylko zabawna - budzi wzruszenie, niesie mądre przesłanie. Z jednej strony oglądamy proces wyzwalania się zakompleksionego następcy tronu z krępującej etykiety, jego zbliżenia do "zwykłych ludzi". Z drugiej strony ten film pokazuje, jak ważna jest forma, odpowiednia dykcja, dobry język w stosunkach międzyludzkich, w polityce" - ocenił Sobolewski.
"Polski widz ogląda "Jak zostać królem" z zazdrością"
"Polski widz ogląda "Jak zostać królem" z zazdrością. Nasza młoda demokracja nie wykształciła swojej dykcji, wciąż jeszcze się jąka" - podkreślił krytyk.
Z kolei Oscar za najlepszą reżyserię dla Brytyjczyka Toma Hoopera, znanego dotąd głównie z realizacji telewizyjnych (np. miniserial o Elżbiecie I) to - według krytyka - wsparcie "dla klasycznego kina, obywającego się bez efektów specjalnych, bez rozmachu". "Nie technika, tylko sztuka reżyserii zdecydowała o sukcesie "Jak zostać królem". Nie wierzono w powodzenie tego scenariusza. Pasjonujące kino powstało z materii pozornie niefilmowej" - mówił.
Zwrócił także uwagę na grę Colina Firtha, który zdobył Oscara za najlepszą główną rolę męską. "Można podziwiać cyrkową ekwilibrystykę aktora, grającego króla-jąkałę, ale nie ma w tym nic z szarży. Pod maską rozgrywa się dramat. Colin Firth kolejny raz po "Samotnym mężczyźnie" tworzy głęboki portret psychologiczny, w którym cała historia życia nieszczęśliwego człowieka zawiera się w mimice, spojrzeniu, mowie" - uznał.
Krytyk odniósł się także do roli Natalie Portman, która otrzymała Oscara dla najlepszej aktorki za rolę baletnicy w filmie Darrena Aronofsky'ego "Czarny łabędź". Portman zagrała tam baletnicę przygotowującej się do trudnej roli w balecie Piotra Czajkowskiego "Jezioro łabędzie". "Natalie Portman doceniłem po raz pierwszy we wspaniałych +Duchach Goi+ Formana, gdzie grała ofiarę hiszpańskiej inkwizycji z ryzykownie oszpeconą twarzą. Film "Czarny łabędź" wydaje mi się histeryczny i efekciarski, zawiera ryzykowną tezę, że aktor, grający zło, musi w swoim życiu doświadczyć czegoś podobnego. Ale Portman jest tu fenomenalna. Ten film to właściwie jej monodram, w którym pokazuje wiele twarzy" - podsumował Sobolewski.