Na nagraniach czarnych skrzynek polskiego Tu-154M nie ma zapisu poleceń prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Wniosek o presji psychicznej, pod którą była załoga, został wysnuty na podstawie jej rozmów - mówili w środę przedstawiciele rosyjskiej komisji MAK.

Odpowiadali w ten sposób na pytania dziennikarzy, czy są jakieś dowody świadczące o tym, że pilotom wydane zostało polecenie lądowania i że była wywarta na nich presja psychiczna.

"Wniosek o presji wywieranej na pilotów wysnuty został przez grupę polsko-rosyjskich ekspertów, psychologów, na podstawie nagrań rozmów załogi" - mówił szef komisji technicznej Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego MAK Aleksiej Morozow. Dodał, że spowodowana była ona już samą obecnością na pokładzie prezydenta Lecha Kaczyńskiego, wysokich polskich urzędników i okolicznościami, celem lotu.

Przewodnicząca komisji Tatiana Anodina dodała, że nie ma natomiast nagrań samych poleceń prezydenta.

MAK: w krwi członków załogi nie stwierdzono alkoholu

W krwi członków załogi polskiego Tu-154M nie stwierdzono alkoholu - poinformował Morozow.

Wcześniej przedstwiciele MAK poinformowali, że alkohol stwierdzono we krwi dowódcy Sił Powietrznych gen. Andrzeja Błasika, który był w kokpicie. Powiedzieli, że chodzi o 0,6 promila alkoholu we krwi.

Równocześnie przewodnicząca MAK Tatiana Anodina podkreśliła, że w trakcie prac komisji stwierdzono m.in., iż w momencie katastrofy piloci byli "na swoich miejscach". Wcześniej w mediach pojawiały się sugestie, jakoby mogło dojść do przejęcia sterów np. przez Błasika.

Nie było nacisków na kontrolerów MAK

Nie było nacisków, presji na kontrolerów z wieży w Smoleńsku - poinformowali przedstawiciele MAK.

Szef komisji technicznej MAK Aleksiej Morozow powiedział też, że ze względu na charakter lotu - międzynarodowy, kontroler nie mógł zabronić lądowania załodze Tu-154M. Decyzja należała do załogi.

Dodał też, że ani stan lotniska, ani działanie kontrolerów nie były przyczyną katastrofy.

MAK: gdyby nie brzoza, samolot i tak zderzyłby się z ziemią

Nawet gdyby załodze samolotu udało się uniknąć zderzenia z brzozą w jarze, przed pasem startowym w Smoleńsku, chwilę później maszyna i tak spadłaby na ziemię - ocenił Morozow.

W opinii Morozowa, załoga "w ostatniej chwili" próbowała wykonać manewr zmierzający do uniknięcia zderzenia z brzozą.

Zarazem Morozow - oceniając, czy reakcja wieży kontrolnej w Smoleńsku na rozwój wydarzeń nie była zbyt miękka - podkreślił, że "podejście było dozwolone do wysokości 100 metrów. Dalej kontroler nie otrzymał żadnych informacji od załogi i nie wydawał jej żadnych poleceń".