Ponieważ coraz łatwiej dostępne są wysokiej klasy skanery, drukarki czy kopiarki, za podrabianie banknotów biorą się nawet dzieci. Kary za takie przestępstwa mogą być jednak bardzo wysokie.
Tygodnie poprzedzające święta są dla fałszerzy pieniędzy i ich dilerów okresem wytężonej pracy. To wtedy policja niemal na całym świecie notuje najwięcej prób wprowadzenia falsyfikatów do obrotu. Trudno, by kasjerka dokładnie sprawdzała każdy banknot czy monetę, gdy obok stoi długa kolejka zmęczonych i objuczonych zakupami ludzi. W tym czasie wszyscy tracimy czujność: cieszymy się świętami i nawet nie dopuszczamy do siebie myśli, że właśnie ktoś wciska nam do ręki fałszywkę.
Fałszerze najczęściej wprowadzają podróbki do obiegu tam, gdzie wymiana pieniądza jest szybka i częsta, np. w dużych sklepach czy na targowiskach. Celują w duże aglomeracje miejskie. Często płacą jednocześnie i fałszywkami, i prawdziwymi pieniędzmi – wtedy ryzyko sprawdzenia wszystkich banknotów jest mniejsze. – W Polsce najczęściej podrabia się najniższe nominały, bo są słabiej zabezpieczone i rzadziej kontrolowane w sklepach. Zawsze łatwiej wprowadzić pięć 20-złotówek niż jedną setkę – mówi Barbara Zawadka z wydziału ekspertyz NBP.
Proceder fałszowania pieniędzy jest niemal tak stary jak same pieniądze i mimo ciągłych prób – niemożliwy do zwalczenia. Rynek zalewają zarówno prymitywne podróbki z domowej drukarki czy kserokopiarki u pracodawcy, jak i prawdziwe arcydzieła fałszerstwa z podziemnych fabryk.

Sezamie, otwórz się

Latem ubiegłego roku funkcjonariusze CBŚ weszli do prawdziwego sezamu. W podziemiach prywatnej posesji w Skarżysku-Kamiennej za obracaną ścianą stała cała instalacja do uszlachetniania i produkcji banknotów, największa z dotąd zlokalizowanych w Polsce. W jednej z baśni ze zbioru „Tysiąca i jednej nocy” Ali Baba wypowiada zaklęcie „Sezamie, otwórz się!” i otworem staje grota, w której rozbójnicy przechowują łupy. W Polsce wystarczy przekręcić kran nad umywalką i wykręcić śrubkę w ścianie. Wejście do kolejnego pomieszczenia ukryte było pod kostką brukową na zewnątrz budynku. Specjalny mechanizm umożliwiał wygodne podnoszenie ciężkiej klapy i wejście do środka. Na ścianach wisiały, susząc się, tysiące banknotów 100-złotowych. – Wysoka jakość sprzętu własnej konstrukcji fałszerza, jak i samych banknotów była szokująca – opowiada uczestniczący w akcji Robert Nesterowicz z zespołu do zwalczania fałszerstw pieniężnych CBŚ KGP.
W jednym cyklu produkcyjnym przestępca mógł wykonać 3 – 5 tys. banknotów. Ponieważ jego namierzenie zajęło osiem lat, zdążył wprowadzić na rynek miliony złotych. Ten 47-letni piekarz z wykształcenia mógłby z powodzeniem ubiegać się o miano polskiego Franka Abagnale’a – na podstawie jego losów nakręcono film „Złap mnie, jeśli potrafisz” z Leonardo DiCaprio. Abagnale był mistrzem w podrabianiu czeków i przez lata grał na nosie FBI. Polski fałszerz zaczynał od podrabiania dokumentów. O ile jednak Amerykanina schwytano i zmuszono do współpracy przy wykrywaniu takich przestępstw, mieszkaniec Skarżyska-Kamiennej został niedawno uznany przez sąd za niepoczytalnego i zwolniony.
Policja i CBŚ likwidują średnio jedną dużą wytwórnię falsyfikatów rocznie i 45 – 50 małych „domowych”. Jednak na ich miejsce szybko powstają nowe. Kilka miesięcy temu namierzono kolejną fabrykę 100- i 200-złotówek w Boćkach koło Białegostoku. Interes prowadził utalentowany 25-latek, wprowadzając na rynek banknoty o łącznej wartości co najmniej miliona złotych. – Życie nie znosi próżni. Gdy wpadnie fałszerz banknotów np. 100-złotowych i spada liczba takich podróbek, zaraz daje się zauważyć wzrost liczby tych o mniejszych nominałach – mówi Nesterowicz.
Z danych NBP wynika jednak, że liczba zakwestionowanych banknotów maleje. W 1998 r. wykryto 272 na milion sztuk, w 2008 r. – 14, w ubiegłym ponad 17. Czy to znaczy, że fałszerze są w defensywie? – Tak – twierdzi Robert Nesterowicz. Jego zdaniem społeczeństwo bogaci się, a więc maleje pokusa do takich działań. Poza tym denominacja w latach 90. była ciosem w fałszerzy. Nowe banknoty uzyskały zabezpieczenia na najwyższym poziomie światowym, m.in. farby zmieniające kolor podczas obserwacji pod różnymi kątami.
Niestety, teraz fałszerze sprzed denominacji atakują nas zza grobu. Tylko do końca roku można wymieniać stare pieniądze. Wiele z nich okazuje się fałszywkami. Kilka dni temu łódzka policja zatrzymała dwóch mężczyzn, którzy chcieli wymienić w banku plik 37 banknotów o nominale 500 000 zł. Tłumaczyli, że znaleźli małą paczkę na śmietniku.
Nie wszyscy podzielają optymizm co do spadku skali fałszerstw. Zdaniem zastrzegającego anonimowość eksperta dużo przestępstw nie jest wykrywanych. Przeszkadza w tym niska świadomość obywateli, którzy nie wiedzą, czym się różni oryginał od nawet prymitywnej fałszywki. Kasjerki zamiast zatrzymać złoczyńcę, zadzwonić po policję albo przynajmniej wylegitymować, często mówią tylko, że nie przyjmą banknotu i oszust idzie do innego sklepu.
Sprzęt, jakim dysponują fałszerze, ma coraz lepsze parametry, a w dodatku stał się dostępny dla każdego. Wystarczy skaner i drukarka czy nawet zwykła kopiarka. Co kilka tygodni wpadają kolejni amatorzy szybkiego i pozornie łatwego zarobku. Szokuje to, że duża część zatrzymanych to nieletni, którzy często nie zdają sobie sprawy, że podrabianie pieniędzy jest karalne. Przed dwoma laty głośna była sprawa dwunastoletniej Halinki z Kalwarii w woj. pomorskim, która za pomocą drukarki i skanera produkowała banknoty 20-złotowe i wpadła, płacąc w szkolnym sklepiku. Sprawa trafiła do sądu rodzinnego. Największą zuchwałością popisał się niedawno 15-latek w Tarnogrodzie k. Biłgoraja. Nie dość, że chciał kupić alkohol, to jeszcze płacił zań podrobioną setką. Takich historii w gazetach pełno.

Obmacać, obejrzeć, przechylić

– Pomogłaby akcja informacyjna, np. godzina lekcyjna w szkole na temat zabezpieczeń banknotów i kar za takie przestępstwo. Ludzie wiedzieliby, na co zwracać uwagę, a potencjalnych przestępców mogłoby to zniechęcić – mówi Ewelina Jakielaszek, pełnomocnik zarządu Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych ds. zabezpieczeń dokumentów.
Niedawno o mały włos sama nie padła ofiarą dilera fałszywych banknotów. – Odruchowo oglądam pieniądze. Gdy robiłam zakupy na bazarze, wydający mi resztę mężczyzna zobaczył to i pospiesznie wyrwał mi z rąk banknot, który przed chwilą sam przekazał. „Coś nie tak? Dam pani inny” – powiedział wyraźnie zdenerwowany.
Wraz ze wzrostem nominału rośnie liczba zabezpieczeń. Dotykamy opuszkiem palca wypukłości wykonane specjalną techniką druku stalorytniczego. To duże cyfrowe oznaczenie nominału, nazwa emitenta i portret władcy. Papier fałszywych banknotów jest grubszy i bardziej śliski, a powierzchnia starszych egzemplarzy staje się zmechacona, brzegi postrzępione.
Oglądając banknot pod światło, widać znak wodny (w przypadku polskich pieniędzy to postać króla), a także nitkę zabezpieczającą, na której z obu stron znajduje się napis zawierający cyfrowe oznaczenie nominału i skrót „ZŁ”. Oryginalne banknoty o nominałach 50, 100 i 200 zł zawierają też farbę zmienną optycznie. Ozdobne elementy graficzne po prawej stronie portretu przy pochyleniu go w kierunku światła wyraźnie zmieniają się z różowofioletowych na oliwkowozielone.
Poszczególne nominały mają dodatkowe zabezpieczenia. W przypadku banknotów 10 i 20 zł przy pochyleniu banknotu w płaszczyźnie poziomej w prawym dolnym rogu w zależności od kąta patrzenia widoczne są jasne lub ciemne cyfry nominału. Po lewej stronie portretu władcy znajduje się farba metalizowana i przy pochyleniu powinien być widoczny wyraźny połysk. Na banknotach 50, 100 i 200 zł taka farba znajduje się na dolnej belce po prawej stronie portretu władcy. Na setkach jest też złota folia, zaś na dwusetce wykonany z folii hologram. Podczas oglądania go pod różnym kątem widać zmianę barwy i rysunku.
Sprzedawcy w sklepie zwykle sprawdzają autentyczność za pomocą lampy UV. W ultrafiolecie powinny świecić kwadrat z wartością nominalną, numeracja po prawej stronie portretu władcy i elementy wykonane farbą metalizowaną. Każdy banknot ma swój indywidualny numer. Jeśli się powtarzają, nie ma wątpliwości, to falsyfikaty. – Nie należy polegać tylko na jednym, dwóch zabezpieczeniach, gdyż zdarza się, że przestępcom udało się je dość dobrze podrobić – ostrzega Barbara Zawadka z NBP. Na przykład banknoty fałszerza ze Skarżyska-Kamiennej dobrze imitowały wypukłości i miały podrobiony znak wodny.



Euro na horyzoncie

Świat idzie w kierunku zabezpieczeń łatwych do zweryfikowania przez obywateli, a trudnych do podrobienia, np. bardziej eksponując znaki wodne. Wprowadza się banknoty polimerowe, tworzone na folii, trwalsze i odporniejsze na fałszerstwo. Pionierem w naszym regionie jest Rumunia. Przestępcy zawsze znajdują się tylko krok za legalnymi producentami. Przed ponad 20 laty sam rysunek i kolorystyka były zabezpieczeniem. To przestało wystarczać, gdy powszechnie dostępne stały się wysokiej klasy kopiarki, drukarki, skanery.
O ile większość sfałszowanych banknotów można rozpoznać nawet na oko, trudniejsze jest to w przypadku monet. Nie ma tu ani znaku wodnego, ani kolorów. Kiedy kilka lat temu jeden z funkcjonariuszy policji błędnie poinformował w telewizji, że oryginalne monety nie powinny się kręcić, NBP przeżył telefoniczne oblężenie: przerażeni ludzie dzwonili, gdy zauważyli, że ich pieniądze potrafią wirować. Okazało się, że nie kręcą się te starsze, zużyte, a nie dlatego, że są fałszywe.
Do produkcji podrabianych monet nie zniechęca ani niska rentowność takiej działalności (w porównaniu z banknotami), ani skomplikowany sposób produkcji. Przed rokiem zatrzymano w Krakowie 38-letniego Krzysztofa W., który wytworzył ponad 85,5 tys. fałszywych monet o nominale 5 zł bardzo wysokiej jakości, o składzie chemicznym zbliżonym do oryginału. Policja długo szukała przestępcy m.in. w hutach. Okazało się, że Krzysztof W. podrabiał je w przydomowym garażu. Miał tygle do wytopu metali i pierścienie z otworami służące do ząbkowania. Monety początkowo wybijał młotkiem, następnie za pomocą prasy ręcznej, a potem hydraulicznej. Połowa fałszywych pięciozłotówek w Polsce okazała się jego dziełem. Na szczęście nie zdążył rozszerzyć działalności o banknoty.
– Mimo wprowadzania kolejnych zabezpieczeń na świecie policja i banki centralne przegrywają wojnę z fałszerzami. Coraz łatwiej dostępne są urządzenia drukarskie o ogromnych możliwościach, a fałszerstwami zajmują się wielkie grupy przestępcze, często równolegle handlujące narkotykami – ocenia prof. Brunon Hołyst, kryminolog, rektor Wyższej Szkoły Menedżerskiej w Warszawie.
W efekcie liczba sfałszowanych banknotów euro wciąż rośnie. Według danych Europejskiego Banku Centralnego, jeśli w II połowie 2006 r. wycofano z obiegu 265 tys. falsyfikatów, to w drugiej połowie 2009 r. już prawie 450 tys. – Najczęściej podrabiane są banknoty o nominale 50 euro, podczas gdy jeszcze kilka lat temu najbardziej zagrożone były dwudziestki – mówi prof. Hołyst. Jego zdaniem, gdy przyjmiemy euro, Polska stanie w obliczu zwiększonego zagrożenia fałszerstwami, gdyż banknoty te są w zdecydowanie większym stopniu ofiarą wielkich międzynarodowych grup przestępczych niż złoty.
Jednymi z pionierów w fałszowaniu euro byli zresztą Polacy. Gdy w 2002 r. wprowadzono wspólną walutę, już w lutym następnego roku namierzono pod Warszawą i zlikwidowano we współpracy z niemiecką policją wielką wytwórnię falsyfikatów. Zatrzymano 6,5 tys. banknotów o nominałach od 50 do 200 euro.
W tej dziedzinie mamy wielką tradycję. Najsłynniejszym polskim fałszerzem był Czesław Bojarski, inżynier budowlany z Częstochowy, który w czasie wojny uciekł z niemieckiej niewoli i osiadł we Francji. Przez 15 lat od 1949 r. wyprodukował milion franków doskonałej jakości. Do wytwórni w paryskiej rezydencji prowadziło specjalne wejście w podłodze zakryte dywanem. Nie wiedziała o nim nawet żona. W 1966 r. Sąd Najwyższy skazał Bojarskiego na 20 lat więzienia. Podróbka Polaka podobno różniła się od oryginału tylko drobnym detalem w wyglądzie widniejącego na banknocie Napoleona – miał o jeden włos za mało.
Skoro podróbki są coraz lepsze, sprzęt coraz dostępniejszy, a ludzie nie potrafią odróżnić nawet prymitywnego falsyfikatu, dlaczego przestępcy tak często wpadają w ręce policji? Po kilku latach sukcesów zwykle tracą rozsądek. Bojarski wpadł, bo jeden z jego krewnych wbrew ostrzeżeniom chciał wymienić sporą liczbę fałszywek na inną walutę w banku. Gorszego miejsca nie mógł sobie wymyślić.
Chciwość i chęć szybkiego wzbogacenia się nie zna granic. Niedawno zatrzymano w Kuala Lumpur obywatela Libanu pod zarzutem sfałszowania 66 mln dolarów. Trafił do więzienia, bo wyprodukował zbyt wysokie nominały. Gdy hotelowej pokojówce dał napiwek 500-dolarowym banknotem (najwyższy nominał w powszechnym obiegu to 100 dol.), a ta chciała go wymienić w kantorze na miejscową walutę, okazało się, że pieniądz jest fałszywy.
Fałszerzy często gubi próżność. Ci najlepsi uważają się za artystów i na banknocie zostawiają tylko sobie znane charakterystyczne oznaczenia, coś w rodzaju podpisu. Może to być choćby niżej niż w oryginale wyrastająca gałąź drzewka na obrazku.
Nie pomagają surowe kary, które mają zapobiegać podkopywaniu wiarygodności waluty i całego systemu finansowego. Zgodnie z kodeksem karnym kto podrabia albo przerabia polski albo obcy pieniądz, inny środek płatniczy albo dokument uprawniający do otrzymania sumy pieniężnej, podlega karze pozbawienia wolności na czas nie krótszy od lat 5 albo karze 25 lat pozbawienia wolności. Za pomoc, transport, przechowywanie grozi do 10 lat.



Kim i jego superdolary

Trudno jednak ukarać całe państwo. Kiedy pracownik filipińskiego banku w 1989 r. odkrył niemal idealną fałszywkę banknotu 100-dolarowego, Amerykanie wpadli w popłoch. Nazwano go superdolarem, ponieważ w banknocie niemal wszystko było identyczne – papier (mieszanina bawełny i lnu), wypukłości czy barwy. Zdobywając kolejne egzemplarze, amerykańscy eksperci obserwowali bezsilnie, jak anonimowy fałszerz udoskonala swoje dzieło, zbliżając je do autentyku. Po wielu latach trop doprowadził śledczych do Korei Płn. i ośrodka wojskowego Pyongsong, gdzie pracuje zakupiona jeszcze przez ojca obecnego dyktatora w Szwajcarii maszyna, identyczna jak w amerykańskiej państwowej wytwórni. Uciekinierzy z Korei zeznali, że z Pyongsong świeżutkie superdolary wędrują w świat przy pomocy reżimowych dyplomatów i kilku zaprzyjaźnionych banków azjatyckich. Kierującemu całą operacją generałowi O Kuk-ryolowi pomagali też Sean Garland, szef powiązanej z IRA Irlandzkiej Partii Robotniczej, i jego kurierzy.
W odpowiedzi Amerykanie zmienili w 1996 r. wygląd swoich banknotów, powiększając głowy prezydentów i dodając kolejne zabezpieczenia. Na nic się to zdało. Dwa lata później pojawiły się na rynku udoskonalone superdolary, lepsze nawet od oryginałów. Eksperci szacują, że Korea mogła wprowadzić do obiegu fałszywki o łącznej wartości kilku miliardów dolarów. Jest to niezwykle opłacalny biznes. Wydrukowanie banknotu dolarowego kosztuje tylko 4 centy.
Trzeba przyznać, że Kim Dzong Il miał się na kim wzorować. Napoleon zalewał Rosję i Anglię fałszywymi rublami i funtami, a w czasie II wojny światowej Adolf Hitler nakazał w obozie koncentracyjnym w Sachsenhausen produkcję fałszywych funtów i dolarów, o czym opowiada znakomity film „Fałszerze”.
Ale może nie spieszmy się tak bardzo z potępianiem Kim Dzong Ila. Znany ekonomista Murray Rothbard uważa, że inflacja to nic innego jak fałszowanie pieniądza. Stąd już tylko krok do stwierdzenia: „wszyscy jesteśmy fałszerzami”.
Fałszerstwa stare jak pieniądz
Pierwsze zapiski odnoszące się do tego procederu pochodzą z II połowy VI w. p.n.e. Polikrates, tyran wyspy Samos, zapłacił wynajętym żołnierzom ze Sparty sfałszowanymi złotymi monetami. Rdzenie z miedzi otoczone były tylko cienką blaszką ze szlachetnego kruszcu i zbite stemplem.
Od tamtych czasów aż do XVIII w. fałszerstwo pieniądza karano śmiercią, i to przeważnie poprzedzoną wyrafinowanymi torturami. Bicie monet było przywilejem władcy, a podróbki niszczyły i tak wątłe wówczas zaufanie do pieniądza. Drakońskie kary nie odstraszały zainteresowanych zyskownym procederem. Fałszowali monety możnowładcy, duchowni, urzędnicy i sami królowie.
Wykorzystywano do tego, jak czynił to Polikrates, technikę platerowania lub przycinano monety po bokach, pozyskując kruszec dla kolejnych pieniędzy. Tak robił np. król Danii Eryk V, który z powodu masowej skali tego procederu zyskał przydomek Klipping, czyli obcinający. W całej Europie broniono się przed takimi powszechnymi w średniowieczu praktykami, wprowadzając żelaza: przyrządy z otworami wielkości wzorcowej monety, służące do wyłapywania tych zbyt okrojonych. Sprawdzano także, czy moneta nie jest falsyfikatem, nacinając ją nożem lub nadgryzając (te o wysokiej zawartości kruszcu były bardziej miękkie). Do tej pory na wielu numizmatach zachowały się ślady po zębach. Znacznie trudniej było walczyć z równie często stosowaną przez europejskich władców praktyką bicia monet z sukcesywnie i po cichu zmniejszaną ilością kruszcu.
Pierwszą sfałszowaną polską monetą był znaleziony na wzgórzu wawelskim denar krzyżowy z IX w.: miedziany krążek został pokryty cienką srebrną blaszką. Długosz wspomina o pladze fałszowania w I połowie XV w. srebrnych monet Władysława Jagiełły, do czego wzięli się nasi południowi sąsiedzi.
Polski pieniądz fałszowali przez wieki dzierżawcy mennicy królewskiej, tacy jak Kurozwęcki, Boratini czy Tymf. Obok oficjalnej monety wypuszczali serie z dużą ilością miedzi zamiast srebra. Jednak na największą skalę fałszował polskie monety złote i srebrne władca Prus Fryderyk II. W połowie XVIII w. zalał nasz kraj tzw. efraimkami. Podróbki, z zewnątrz identyczne jak monety w obiegu, ale z minimalną zawartością kruszcu, bił dzięki zdobytym w Saksonii oryginalnym stemplom. Chyląca się ku upadkowi Rzeczpospolita nie była w stanie się przed tym bronić, a proceder Fryderyka II pogrążył ją w chaosie gospodarczym.
Aktywność fałszerzy rośnie w ciężkich czasach. Podczas kryzysu gospodarczego tylko w 1933 r. ujawniono w Polsce 5,5 tys. przestępstw podrabiania pieniądza, a w policyjnych kartotekach zarejestrowano 1400 parających się tym osób.
W czasie wojny II wojny światowej AK masowo fałszowała banknoty okupacyjne, tzw. młynarki. Wytworzono ich łącznie na astronomiczną wówczas kwotę 18 mln zł. Z kolei Niemcy w obozie koncentracyjnym w Sachsenhausen zgromadzili najlepszych fałszerzy z okupowanych terytoriów i podrabiali funty oraz dolary (operacja „Bernhard”). Płacili nimi m.in. swoim agentom. W planach mieli całkowite zdestabilizowanie brytyjskiego systemu monetarnego.
W PRL-u masowo fałszowano źle zabezpieczone banknoty (lata 40. i 50.) i monety (lata 70.). W ostatnich latach przed transformacją gospodarczą fabryki przestępców wytwarzały głównie marki i dolary.