Były ambasador Polski w Indiach, Sri Lance i Nepalu Krzysztof Mroziewicz uważa, że po ujawnieniu przez portal Wikileaks depesz amerykańskich dyplomatów, część z nich będzie musiała opuścić swoje placówki i wrócić do USA.

Portal Wikileaks ujawnił w weekend poufne dokumenty dyplomatyczne Stanów Zjednoczonych. Zawierają one m.in. szczere opinie na temat zagranicznych przywódców i ocenę zagrożeń terrorystycznych i nuklearnych.

Wśród 250 tysięcy ujawnionych w niedzielę wieczorem depesz ambasad USA są dokumenty wysłane m.in. przez dyplomatów amerykańskich w Berlinie, które zawierają nieprzychylne oceny niemieckich polityków.

Krytykowany jest szef niemieckiej dyplomacji Guido Westerwelle jako polityk "agresywny", o mało treściwych pomysłach, który powinien głębiej opanować "złożoną tematykę polityki zagranicznej i bezpieczeństwa". Z kolei kanclerz Angela Merkel - zdaniem dyplomatów USA - "rzadko bywa kreatywna". Określono ją nawet mianem "teflonowej", bo wszystko po niej spływa.

Według Mroziewicza ujawnienie depesz zawierających niepochlebne opinie o rządzących krajem, w którym na placówce pracuje autor tej opinii sprawi, że będzie on musiał zostać odwołany. "Taki dyplomata już dalej nie może funkcjonować, ponieważ jego kontakty przestały istnieć w tym momencie. Nikt mu już nic nie powie" - ocenił Mroziewicz w poniedziałkowej rozmowie z PAP.

Jak dodał, po czymś takim dyplomata, którego dotyczy sprawa nie będzie mógł objąć poważnej placówki zagranicznej.

Mroziewicz jest zdania, że język dyplomacji, z jakim możemy się zapoznać dzięki Wikileaks nie powinien dziwić. Zastrzegł jednak, że przy przekazywaniu informacji podobnego typu, jak te ujawnione przez portal, można używać niekoniecznie dosadnych terminów.

"Dyplomacja jest sztuką unikania konfliktów. Jeżeli tak ma być, to trzeba założyć, że jeśli coś ujrzy światło dzienne, poza kanałem dyplomatycznym szyfrowanym, to nie spowoduje konfliktu" - zaznaczył.

Sam odmówił odpowiedzi na pytanie, czy gdy był ambasadorem używał w tajnych depeszach języka, który po ewentualnym ujawnieniu korespondencji mógłby wpłynąć na jego pozycję w kraju go goszczącym.

Mroziewicz podkreśla, że zna języki dyplomatyczne wielu państw i każdy z nich jest inny, a wynika to ze specyfiki kultury w danym państwie. Jako przykład podał angielski i amerykański, które - jak zaznaczył - różnią się między sobą. Mroziewicz uważa, że język amerykańskiej dyplomacji "jest precyzyjny i dosłowny".