Wielkich dyskusji ani kłótni nie było. Liderzy Platformy Obywatelskiej zdecydowali na wczorajszym posiedzeniu zarządu partii, że tuż przed wyborami samorządowymi nie będą przeprowadzać radykalnej reformy finansów publicznych.
PO chce jedynie wprowadzić ograniczone zmiany w przyszłorocznym budżecie. Dziurę budżetową zasypać mają VAT zwiększony do 23 proc. i nieznacznie ograniczone wydatki socjalne.
Ekonomiści ostrzegają: takie podejście może się skończyć katastrofą. – Konsekwencją podwyższenia VAT będzie zahamowanie wzrostu gospodarczego. Efekt może być podobny do tego, co zdarzyło się w Grecji i na Węgrzech – mówi Ryszard Petru, główny ekonomista BRE Banku.
Działacze PO tłumaczą, że mają ręce związane polityką. – Tuż przed wyborami nie możemy sobie pozwolić na roztrwonienie poparcia. Musimy przetrwać przyszły rok, później będzie czas na reformy – tłumaczy jeden z członków PO, który uczestniczył w posiedzeniu zarządu.
Do pomysłu radykalnej przebudowy finansów państwa Platformę zniechęciła ostra krytyka, jaka spotkała szefa doradców premiera Michała Boniego. W poniedziałek zasugerował on, że podwyżka podatków może być nieuchronna.
Z kolei na drastyczne cięcia budżetowych wydatków nie zgadza się PSL. Minister pracy Jolanta Fedak sprzeciwia się m.in. likwidacji becikowego. – Oszczędzanie na polityce rodzinnej jest najgorszym rozwiązaniem z możliwych – mówiła w wywiadzie dla Polskiego Radia.
Opozycja jest niezadowolona, że rząd nie konsultuje z nią swoich pomysłów. – Jeszcze niedawno rząd chwalił się, że jesteśmy zieloną wyspą w morzu recesji. Teraz okazuje się, że sytuacja jest tak zła, że trzeba podwyższać podatki. Obywatelom należą się wyjaśnienia – mówi poseł PiS Mariusz Błaszczak. Jego partia złożyła wczoraj wniosek o przedstawienie w Sejmie informacji rządu na temat stanu finansów państwa.