Chiny, które lobbują za dofinansowaniem przez Zachód badań nad rozwojem ekologicznych sposobów pozyskiwania energii, planują wkrótce przejście na energię nuklearną.
Kopenhaga
Wczoraj do Kopenhagi przyjechał jeden z najbardziej wyczekiwanych gości: chiński premier Wen Jiabao. To od jego stanowiska może zależeć sukces szczytu. – Jako jeden z największych uczestników konferencji traktujemy negocjacje poważnie i planujemy przedstawić rozsądny kompromis – uprzedził jednak dziennikarzy przed przyjazdem szefa rządu wiceszef MSZ He Yafei.
Już wcześniej przedstawiciele Pekinu oświadczyli, że Chiny do 2020 r. zredukują emisję dwutlenku węgla o 40 – 45 proc. w stosunku do poziomu z 2005 r., kiedy wyprzedziwszy USA, stały się producentem największej ilości gazów cieplarnianych na świecie. Klucz do tych działań kryje się w ambitnym programie budowy w ciągu 10 lat stu elektrowni atomowych. Chiny chcą, przechodząc w możliwie dużym stopniu na energię nuklearną, ograniczyć emisję CO2.
Tak intensywne tempo budowy nowych elektrowni niepokoi nawet chińskich ekspertów. – Na tym etapie musimy sobie zdać sprawę ze wszystkich konsekwencji takiego przedsięwzięcia, bo za ewentualne błędy przyjdzie nam zapłacić bardzo wysoką cenę – stwierdził Li Ganjie, szef chińskiej Narodowej Agencji Nadzoru Nuklearnego. Chociaż w Chinach nie wydarzyła się dotąd tragedia porównywalna z Czarnobylem, powszechna korupcja wśród urzędników odpowiedzialnych za wykonanie kontraktów budzi obawy, czy elektrownie nuklearne zbudowane zostaną zgodnie ze standardami bezpieczeństwa. Dla przykładu: cztery miesiące temu zwolniono ze stanowiska Kanga Rixina, szefa Chińskiej Narodowej Korporacji Atomowej podejrzewanego o zdefraudowanie 260 mln dol. Wkrótce ma się rozpocząć jego proces.
Inni analitycy są z kolei zdania, że uruchamianie dziesięciu reaktorów atomowych rocznie będzie wymagało wyszkolenia ogromnej liczby personelu, a takie kursy wymagają wieloletnich studiów. Pekin na razie nie ma pomysłu, skąd wziąć już odpowiednio wykształconych ludzi.