Decyzja państw członkowskich, by nie obejmować prezydenta Białorusi Alaksandra Łukaszenki sankcjami, spotkała się z krytyką przedstawicieli frakcji politycznych Parlamentu Europejskiego, którzy dyskutowali we wtorek o wynikach ubiegłotygodniowego szczytu UE.

UE podjęła w piątek decyzję o objęciu sankcjami 40 osób, które odpowiedzialne są za fałszerstwa wyborcze i represje wobec opozycji na Białorusi, ale nie zdecydowała się, by na liście tej znalazł się sam Łukaszenka. Najwyższą rangą osobą, którą dotknęły restrykcje został szef MSW Juryj Karajeu.

"Mamy konkretne sankcje przeciwko tym, którzy są odpowiedzialni za akty przemocy czy tortury, do jakich dochodzi na Białorusi. Znakomicie, ale z drugiej strony mamy Łukaszenkę, którego na liście sankcyjnej nie ma" - mówił podczas debaty europarlamentu szef frakcji Europejskiej Partii Ludowej (EPL) Manfred Weber.

Apelował do szefa Rady Europejskiej Charlesa Michela, by ten wytłumaczył, dlaczego osoba, która stoi za represjami, nie znajduje się na czarnej liście.

W podobnym tonie wypowiadał się przewodniczący grupy Odnowić Europę Dacian Ciolos. "Jak mamy uważać się za potęgę geopolityczną, jeżeli zajęło nam dwa miesiące,, aby wprowadzić sankcje wobec reżimu Łukaszenki, a on sam wciąż nie znajduje się na liście osób sankcjonowanych. Chodzi tu o naszą wiarygodność" - ocenił.

Jego zdaniem UE powinna przejść do większości kwalifikowanej, jeśli chodzi o podejmowanie decyzji dotyczących polityki zewnętrznej, a także wprowadzić reżim sankcyjny dotyczący naruszeń praw człowieka. "To jest bardzo pilne w tej chwili, w ten sposób będziemy mogli szybko reagować w takich przypadkach jak otrucie Aleksieja Nawalnego" - mówił Ciolos.

Kwestia sankcji wobec Łukaszenki połączyła przedstawicieli grup, które zwykle różnią się w najważniejszych sprawach.

"Rozumiem, że wreszcie mamy sankcje wobec Białorusi, ale zapomnieliście nimi objąć lidera tego upadającego państwa" - krytykował decyzję państw członkowskich Marco Zanni z włoskiej Ligi.

Jego zdaniem UE pokazała także niemoc wobec Turcji. "Jesteśmy słabi wobec dyktatorów, którzy naruszają prawa i śmieją się z niektórych państw członkowskich" - oświadczył europoseł frakcji Tożsamość i Demokracja.

Wnioski ze szczytu nie podobały się też współprzewodniczącemu Zielonych w PE Philippe Lambertsowi, który ocenił, że brak w nich symetrii, jeśli chodzi o podejście UE wobec Białorusi, Chin, Rosji i Turcji.

"Władze tych czterech krajów w sposób brutalny naruszają zasady demokracji i łamią również prawo międzynarodowe. Czynią to zgodnie z zasadą faktów dokonanych, ale tylko reżim Łukaszenki został objęty sankcjami, zresztą bez samego Łukaszenki" - wytykał Lamberts.

Jak zaznaczył, w przypadku Chin UE zapomina o Ujgurach, których milion jest przetrzymywanych w obozach resocjalizacji, a próba zabójstwa Nawalnego nie spotkała się z żadnymi konsekwencjami. "Turcję znowu zapraszamy do dialogu, a przecież wiemy, że zastraszani są dziennikarze, naukowcy i ci, którzy bronią praw człowieka. Wierzę w dialog, ale jeśli chcemy być szanowani, to musimy czasami walnąć pięścią w stół" - ocenił.

Z nieoficjalnych informacji ze źródeł unijnych wynika, że wiele krajów na szczycie UE było za tym, żeby dodać Łukaszenkę do listy sankcyjnej, ale były też takie, które były temu na razie przeciwne, uważając, że zamknie to możliwość jakichkolwiek potencjalnych kontaktów z Mińskiem.