Pandemia dotychczas nie przybrała tam tak katastrofalnych rozmiarów jak chociażby w Amerykach. To się jednak może szybko zmienić.
Obecnie liczba zakażeń wynosi ok. 600 tys. ‒ W ciągu ostatniego miesiąca mniej więcej jedna trzecia państw Afryki podwoiła na swoim terenie liczbę wykrytych zakażeń wirusem. Rośnie więc zagrożenie, że COVID-19 rozłoży na łopatki tutejsze słabe systemy opieki zdrowotnej – mówiła niedawno dr Matshidiso Moeti, dyrektor afrykańskiego oddziału Światowej Organizacji Zdrowia.
Chociaż sytuacja w Afryce się pogarsza, to na tle chociażby Ameryki Płd. wciąż prezentuje się nieźle. Czarny Ląd odpowiada zaledwie za 4,6 proc. globalnej liczby zakażeń, chociaż zamieszkuje go 17 proc. ludności (Ameryka Płd., chociaż mniej ludna o połowę, odpowiada za prawie jedną czwartą). Ale nawet w tej statystyce widać niesprzyjający Czarnemu Lądowi trend: jeszcze w połowie ubiegłego miesiąca na kontynencie stwierdzono zaledwie 2 proc. przypadków.
Najgorzej sytuacja wygląda w Republice Południowej Afryki, na którą przypada prawie połowa wszystkich zakażeń koronawirusem na kontynencie. Od kilku dni notuje się tu ponad 10 tys. nowych infekcji dziennie – jedną czwartą tego, co podczas całej pandemii w Polsce. Dzieje się tak pomimo dość szybkiej reakcji ze strony władz państwa na zagrożenie nowym patogenem. Prezydent kraju Cyril Ramaphosa ogłosił stan wyjątkowy już 15 marca, a tydzień później zaczęły obowiązywać drakońskie ograniczenia w mobilności społecznej (tzw. lockdown). Mimo to liczba zakażeń wciąż rosła, a kiedy rząd zaczął luzować obostrzenia wraz z początkiem stycznia – wręcz eksplodowała.
O ile RPA wydaje się znajdować obecnie na samym szczycie zakażeń, o tyle sytuacja uspokoiła się już chyba w Egipcie, gdzie dziennie wykrywa się ok. 900 nowych przypadków – połowę tego, co w połowie czerwca (łącznie nad Nilem koronawirusem zaraziło się 82 tys. osób). Wirus, pomimo mniejszej liczby zakażeń niż w Polsce (33 tys. wobec prawie 40 tys. u nas), nie chce odpuścić w Nigerii, która przez wzgląd na liczbę ludności (prawie 200 mln) może stać się poważnym ogniskiem pandemii. Liczba zakażeń rośnie też na Wybrzeżu Kości Słoniowej, w Kamerunie czy Kenii. Część krajów notuje nawrót patogenu po minięciu pierwszego szczytu zakażeń; w tym gronie znajdują się m.in. Algieria i Ghana.
Dokładny rozmiar pandemii w Afryce trudno jednak oszacować z powodu braków infrastrukturalnych – niedoboru laboratoriów, szpitali i sprzętu. Kłopotliwe bywa również nastawienie niektórych rządów. Dla przykładu na papierze Tanzania wygląda jak jeden z najmniej dotkniętych koronawirusem krajów na świecie (509 przypadków i 21 zgonów). Problem polega jednak na tym, że kraj przestał publikować dane o liczbie infekcji na początku maja – po tym, jak prezydent kraju John Magufuli doszedł do wniosku, że miesiąc izolacji społecznej (poprzedzony trzema dniami modlitwy w intencji przepędzenia wirusa) wystarczy.
Szacunki utrudniają również inne problemy, jak chociażby to, że trudno monitorować postępy wirusa na terenie, którego się nie kontroluje – a tak jest chociażby w przypadku państw Afryki Subsaharyjskiej, gdzie problemem wciąż są islamiści rozbijający lojalne wobec rządów struktury władzy. Na to nakładają się jeszcze komplikacje logistyczne ‒ niektóre osady na kontynencie są położone w tak niedostępnych regionach, że ściągnięcie stamtąd próbek do przebadania trwa nawet dwa tygodnie.
Nie cały kontynent jest jednak tak samo narażony na koronawirusa. Eksperci z amerykańskiej organizacji pozarządowej Surgo Foundation opracowali ostatnio mapę zagrożeń dla Afryki, biorąc pod uwagę siedem czynników, tj. gęstość zaludnienia, dostępność transportu czy opieki zdrowotnej. Wyszło im, że najbardziej zagrożone są spore połacie Mali, wschód Demokratycznej Republiki Konga (DRK), część Mozambiku i Madagaskaru, ale też większość Etiopii. W każdym z tych miejsc przeważa inny czynnik: o ile w DRK jest to głównie niestabilność polityczna (krajem od dawna targają konflikty wewnętrzne, co oczywiście uniemożliwia normalne funkcjonowanie służby zdrowia), o tyle w Etiopii – pomimo stabilności politycznej – jest to raczej gęstość zaludnienia w slumsach.
Jeżeli pomimo tego z Afryki płyną dobre wieści, to dotyczą liczby zgonów. Na razie na kontynencie odnotowano ich 13 tys. Statystyka ta jest bardzo dziurawa przez wzgląd na to, że w wielu państwach często po prostu nie rejestruje się zgonów (o przyczynach nie wspominając). Powtarza się tutaj znany już z innych kontynentów schemat, że większość zmarłych to osoby po sześćdziesiątce, często z chorobami towarzyszącymi. Potwierdzałoby to więc opinie tych ekspertów, którzy od początku uważali, że najważniejszą bronią Afryki w walce z pandemią będzie bardzo młoda populacja (trzy czwarte mieszkańców nie skończyło 35 lat). Przynajmniej jeden model opublikowany na łamach „British Journal of Medicine” wskazywał jednak, że liczba zgonów może do końca tego roku sięgnąć nawet 150 tys.
Najgorsze z punktu widzenia kontynentu będzie jednak wynikłe z pandemii spowolnienie gospodarcze, które przerwie doskonałą passę rozwoju wielu afrykańskich państw. Według szacunków Banku Światowego koronawirus skurczy w tym roku afrykańskie PKB o 2,1 do 5,1 proc.