Były szef mołdawskiej dyplomacji Nicu Popescu proponuje uzupełnienie Partnerstwa Wschodniego o współpracę w zakresie bezpieczeństwa.
DGP
Czy Partnerstwo Wschodnie osiągnęło cele stawiane przed 11 laty?
Większość tak. Powstały strefy wolnego handlu, zawarto umowy stowarzyszeniowe, wprowadzono ruch bezwizowy, osiągnięto postęp w dziedzinie bezpieczeństwa energetycznego, choć żaden z tych punktów nie dotyczy wszystkich sześciu państw PW, a głównie Gruzji, Mołdawii i Ukrainy. Nie chodzi tylko o warstwę prawną. Statystyki mówią, że handel zagraniczny Mołdawii w 70 proc. to handel z państwami UE, na Ukrainie ten wskaźnik zbliża się do 60 proc. Swobodny dostęp do rynków UE ocalił gospodarki Mołdawii i Ukrainy podczas kryzysu, wojny na Donbasie i rosyjskich nacisków. Nie udało się natomiast osiągnąć innych celów. Pierwszym było ograniczenie korupcji – nie powiodło się, choć nie z winy UE. Druga sprawa była nie tyle celem, co tematem do dyskusji – agenda PW nie została uzupełniona o komponent dotyczący bezpieczeństwa. W tej kwestii obserwujemy regres, biorąc choćby pod uwagę sprawę Krymu i Donbasu.
Na czym miałby polegać komponent bezpieczeństwa?
Gdy w 2003 r. uruchamiano Europejską Politykę Sąsiedztwa, Komisja Europejska oświadczyła, że UE powinna pomóc sąsiadom we wzmocnieniu ich bezpieczeństwa i rozwiązaniu konfliktów. Po wojnach w Gruzji i na Donbasie UE stała się mniej śmiała i ambitna niż w 2003 r., jeśli chodzi o własną rolę w stabilizowaniu sytuacji w sąsiedztwie.
I tu leży problem, bo istniejące konflikty znacząco podkopują zdolności Gruzji, Mołdawii i Ukrainy do rozwoju gospodarczego i poprawy poziomu zarządzania. Trudno się wprawdzie spodziewać zmiany podejścia Rosji, więc rozwiązanie konfliktów może zająć dekady. Ale to nie znaczy, że UE nie powinna nic robić. Powinna pomóc sąsiadom budować odporność na naciski z zewnątrz – cyberataki, propagandę, nielegalne finansowanie partii. Sposobem jest wzmocnienie współpracy między unijnymi agendami zajmującymi się tymi tematami a instytucjami zainteresowanych państw PW. Kraje takie jak Czechy, Estonia, Litwa, Polska czy Rumunia już to robią, tyle że na poziomie bilateralnym i nie są to inicjatywy dysponujące znaczącymi środkami. Czas, aby UE włączyła się do tego. Nie chodzi tylko o państwa PW. Niektóre kraje czy instytucje unijne współpracują z Marokiem czy Tunezją w walce z terroryzmem. Mamy ogólny zamiar wzmocnienia roli UE na świecie. Szef unijnej dyplomacji Josep Borrell wzywa, by Europa działała jak mocarstwo. W porządku, ale nie powinno chodzić tylko o odgrywanie takiej roli wobec Afryki czy Chin. Kto poważnie potraktuje Unię, jeśli nie będzie ona poważnym graczem w Mołdawii czy na Ukrainie?
Wiadomo, jaka będzie reakcja Rosji, jeśli zaczniemy silniej współpracować w dziedzinie bezpieczeństwa z państwami PW. Pytanie, jak przekonać do tego te państwa UE, które uznają za priorytet poprawę relacji z Moskwą.
Taka linia polityczna nie jest niczym nowym. Ale tym, co najbardziej popsuło relacje Rosji z Europą, była agresja na Ukrainę. Za czasów Wiktora Janukowycza to było słabe, skorumpowane państwo, więc po rewolucji nie wystarczyło mu sił, by uspokoić sytuację na Krymie i Donbasie i ochronić się przed rosyjską infiltracją. Słabe państwa między Rosją i UE łatwo zdestabilizować, a to negatywnie wpływa na relacje europejsko-rosyjskie. Zresztą to wybór Kremla, by nie zachowywać się w sposób konstruktywny. Mniej ambitna Europa tego nie zmieni. Unia jest dziś słaba na Bliskim Wschodzie – w Libii, Syrii. Nie może się w dodatku wycofać z Europy Wschodniej.
Jeśli komponent bezpieczeństwa powstanie, nie będzie to oferta dla całego PW. Azerbejdżan pewnie nie będzie zainteresowany, Armenia będzie się obawiać, Białoruś być może skorzysta od czasu do czasu. Może powinniśmy zapomnieć o PW i stworzyć coś nowego dla chętnych, może również zachodniobałkańskich państw, które borykają się z problemami w sferze bezpieczeństwa?
Oferta będzie dla chętnych, spośród PW przede wszystkim dla Gruzji, Mołdawii i Ukrainy. Nic nie stoi na przeszkodzie, by otworzyć ją na inne państwa sąsiedztwa UE, które mogłyby dołączyć do współpracy z wykorzystaniem tych samych narzędzi. Natomiast nie wydaje mi się, by Bruksela powinna rezygnować z PW. Warto dysponować tym instrumentem, by angażować w dialog także Armenię, Azerbejdżan i Białoruś. I odwrotnie: to, że Armenia też była członkiem PW, nie przeszkodziło Mołdawii podpisać umowę stowarzyszeniową.
Białorusinom brakuje w PW konkretnych, dobrze sfinansowanych projektów infrastrukturalnych. Pytanie o pieniądze zawsze jest aktualne, a w erze walki ze skutkami pandemii Unii trudno będzie wygospodarować dodatkowe środki na współpracę w zakresie bezpieczeństwa.
Nie mówimy o drogiej budowie czołgów, a o systematycznej współpracy czy stypendiach dla policjantów, pracowników wywiadu, osób odpowiedzialnych za walkę z przestępczością finansową i korupcją, ekspertów od cyberbezpieczeństwa. Unię stać na sfinansowanie 40 stypendiów rocznie dla gruzińskich, mołdawskich czy ukraińskich urzędników średniego szczebla, zajmujących się takimi tematami. Po 10 latach będzie to kilkaset osób, elita zajmująca się bezpieczeństwem tych państw. UE ma takie programy dla urzędników i dyplomatów. Rozszerzmy to o sektor bezpieczeństwa.
Porozmawiajmy o Mołdawii. Rząd właśnie stracił większość w parlamencie. Istnieje ryzyko powrotu Vlada Plahotniuca, oligarchy, który podporządkował sobie państwo, a w 2019 r. został odsunięty od władzy?
Nie sądzę, by wrócił. Wciąż ma wpływ na 15–20 spośród 101 posłów, ma pieniądze i haki na dawnego wspólnika, prezydenta Igora Dodona. Prawdopodobnie to Plahotniuc stoi za niedawną publikacją filmu przedstawiającego wręczenie Dodonowi łapówki. Ale nikt nie chce, by wrócił, włącznie z częścią byłych współpracowników. Ich też szantażował, oszukiwał i zbierał na nich haki. Kiedyś kontrolował sytuację, teraz tylko na nią wpływa. To i tak postęp.
Plahotniuca odsunięto dzięki rzadkiej koalicji sił proeuropejskich i prorosyjskich. Po paru miesiącach siły proeuropejskie, w tym pan, również zostały odsunięte od władzy. Warto było wchodzić w układ z Dodonem?
Plahotniuc zdominował system, bo mu Dodon na to pozwolił. Byli wspólnikami. Koalicja Dodona z siłami proeuropejskimi pozwoliła zrobić krok w stronę odzyskania przejętych przez Plahotniuca instytucji państwowych. Była nienaturalna, niestabilna, ale to dzięki niej Plahotniuc stracił kontrolę nad Mołdawią. Drugi krok do zrobienia to odesłanie na emeryturę Dodona, który należy do tej samej skorumpowanej klasy politycznej, co Plahotniuc. Mam nadzieję, że w ciągu paru lat tak się stanie.
Za czasów Plahotniuca mołdawscy eksperci należeli do największych pesymistów na świecie. Wrócił optymizm?
Mołdawianie po prostu lubią narzekać. Lubimy się porównywać z Polską czy Rumunią, które radzą sobie fundamentalnie lepiej niż my. Ale porównując się do Armenii, Gruzji, Kosowa czy Serbii, nie jest tak źle. Zarówno pod względem gospodarczym, społecznym, jak i postępów w integracji europejskiej. Wiktor Janukowycz wygrywał wybory, Bidzina Iwaniszwili w Gruzji też. Plahotniuc kontrolował media, mógł kupować polityków, ale nigdy nie udało mu się kupić poparcia społecznego. Mołdawianie byli wystarczająco dojrzali, żeby rozumieć, że nie można mu ufać i że on ich nie reprezentuje. Na naszą korzyść gra też geografia. W przeciwieństwie do Gruzji czy Ukrainy nie graniczymy z Rosją, jesteśmy silniej zintegrowani z UE pod względem handlowym. Trudno będzie to już odwrócić.