Pracownicy transportu publicznego w Londynie, zwłaszcza kierowcy autobusów, skarżą się na brak odpowiedniej ochrony przed koronawirusem. Jak poinformował w środę burmistrz Sadiq Khan, dotychczas zmarło 9 kierowców. Łączna liczba ofiar wśród pracowników transportu wynosi 14 osób.

Laburzystowski burmistrz brytyjskiej stolicy powiedział, że "naprawdę ważne jest żebyśmy traktowali pracowników transportu publicznego jak bohaterów", a zapytany o to, czy kierowcy autobusów byli niewystarczająco zabezpieczeni, gdy pojawiła się epidemia, odparł, że "to jest pytanie, które sam sobie i moim współpracownikom zadaję cały czas". "Musimy zapewnić, że mamy w Londynie najlepsze możliwe środki bezpieczeństwa" - podkreślił.

Transport for London (TfL), miejska spółka zarządzająca transportem publicznym w stolicy, zapowiedziała w środę, że na niektórych trasach testowo wprowadzona zostanie możliwość wchodzenia do autobusów tylko przez środkowe drzwi, zamiast przez przednie, aby ograniczyć kontakt z kierowcami (w praktyce to oznacza, że nie będą także pobierane opłaty za przejazd, bo czytniki kart miejskich znajdują się koło kierowców).

Khan mówił także o częstszej dezynfekcji autobusów oraz o obowiązkowym zostawaniu wolnych miejsc koło kierowców, którzy i tak oddzieleni są od pasażerów szybą.

Jednak zdaniem związku zawodowego Unite, do którego należy 20 tys. kierowców londyńskich autobusów, potrzebne są pilne i bardziej zdecydowane działania. Chodzi zwłaszcza o zapewnienie im odzieży ochronnej.

Tymczasem w brytyjskich mediach coraz więcej jest relacji kierowców autobusów opowiadających, że dezynfekcja, o której mówi Khan, jest obecnie fikcją. "Autobusy nie są dokładnie czyszczone, widzimy, że nie są nawet dotykane. Kierowcy nie dostają teraz masek ani nawet rękawic, ponieważ każe się nam myć ręce wiele razy w ciągu dnia, co byłoby wspaniałe, ale ponieważ wszystkie sklepy są zamknięte, ogromna większość z nas nie ma nawet dostępu do toalet ani umywalek do mycia rąk" - opowiada stacji Sky News jeden z kierowców, James, którego 56-letni kolega zmarł pod koniec marca po zakażeniu koronawirusem. Jak dodaje, kolejnym problemem jest to, że z powodu dużej liczby kierowców na zwolnieniach, pozostali muszą więcej pracować, przejmując ich dyżury.

"(Sadiq Khan) musi wyjść na zewnątrz, przyjrzeć się autobusom i zobaczyć, w jakich warunkach pracują kierowcy. Oni są narażeni na ryzyko, mój syn był narażony na ryzyko, niestety zmarł. Dostał płyn do mycia rąk, ale nie miał maski, rękawic, nic. Nie chcę listu ani telefonu, chcę, żeby on (Khan) zobaczył prawdziwe oblicza tragedii, czyli mnie i rodzinny wszystkich innych kierowców autobusów, którzy stracili życie" - mówiła z kolei w stacji ITV Anne Nyack, której 36-letni syn, Emeka Nyack Ihenacho jest jednym z tych dziewięciu zmarłych kierowców.

W połowie marca Khan podjął decyzję o ograniczeniu częstotliwości kursowania transportu publicznego i zawieszeniu niektórych linii, co miało skłonić ludzi, by zrezygnowali z korzystania z niego. Jednak do czasu, gdy 10 dni później rząd zabronił wychodzenia z domów i przemieszczania się bez uzasadnionej przyczyny, przyniosło to odwrotne skutki do zamierzonych, bo w szczególnie w metrze ludzie byli bardziej ściśnięci niż do tej pory.

Jak podał TfL, po wprowadzeniu tych ograniczeń, liczba przejazdów autobusami spadła o 85 proc. w porównaniu z analogicznym okresem zeszłego roku. W podobnym stopniu zmniejszyło się korzystanie z metra.