Przedstawiciele Berlina, Paryża i Warszawy ponownie siadają do wspólnych obrad. Ale stolice wciąż za dużo dzieli, by mówić o powrocie do Trójkąta Weimarskiego.
W Lens na północy Francji spotkają się dziś ministrowie do spraw europejskich Francji, Niemiec i Polski. Na tak wysokim szczeblu przedstawiciele tych państw ostatni raz rozmawiali w 2016 r. Z powrotu do rozmów cieszy się w rozmowie z DGP niemiecki uczestnik dzisiejszych rozmów Michael Roth.
– Jesteśmy trzema dużymi krajami w środku Unii Europejskiej. Odpowiadamy za wschód, jak i zachód Wspólnoty, i chcemy odgrywać rolę budowniczych mostów – mówi wysłannik Berlina, który dziś zasiądzie do stołu razem z Amélie de Montchalin i Konradem Szymańskim.
Polski minister przed rozpoczęciem rozmów studzi nastroje i przestrzega przed nadużywaniem retoryki nowego otwarcia w formacie weimarskim. – Jesteśmy przecież w stałym kontakcie we wszystkich sprawach unijnych tak z Paryżem, jak z Berlinem – mówi nam Szymański. – Nowe otwarcie nastąpi, kiedy polskie interesy nie będą podważane w polityce tych stolic czy samej Brukseli – dodaje.
Jednak pytanie o restart relacji trójstronnych prowokuje nie tyle dzisiejsze spotkanie, ile przede wszystkim przyjazd prezydenta Francji Emmanuela Macrona do Warszawy, zapowiadany na 3–4 lutego. Gospodarz Pałacu Elizejskiego od 2017 r. zdążył już odwiedzić niemal wszystkie kraje Wspólnoty. Polski nagminnie unikał, a w wielu wypowiedziach krytykował politykę Prawa i Sprawiedliwości.
Sebastian Płóciennik, specjalista od Trójkąta Weimarskiego w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych (PISM), zwraca uwagę, że jednym z powodów, które stoją za możliwym zbliżeniem relacji polsko-francuskich, może być brexit. – Wyjście Wielkiej Brytanii staje się już faktem. Przed UE stoi zadanie trudniejsze niż cały proces przedbrexitowy: wynegocjowanie z Wielką Brytanią, jak ma wyglądać dalsza współpraca. Wspólne stanowisko Francji, Niemiec i Polski mogłoby mieć tu duże znaczenie – mówi.
Za rządów PiS już kilkukrotnie zapowiadano odwilż w relacjach z Francją i reaktywację Trójkąta Weimarskiego. Dokładnie rok temu Szymański gościł w Warszawie ówczesną minister do spraw europejskich Nathalie Loiseau, która ogłosiła wizytę Emmanuela Macrona w Polsce. Oboje wyrazili też gotowość do napełnienia Trójkąta Weimarskiego na nowo treścią. Następnie Paryż wykonał gest w kierunku Warszawy, popierając wbrew Berlinowi nowelizację dyrektywy gazowej, prawa mającego poważnie nadwerężyć inwestycję Gazpromu Nord Stream 2.
PiS miał jednak kłopot z przyjazdem francuskiego prezydenta. Do wizyty miało dojść w czasie kampanii wyborczej do europarlamentu. PiS obawiał się, że Macron mógłby wykorzystać tę okoliczność do wygłoszenia manifestu w obronie polskiej praworządności i sądów. Dlatego na prośbę strony polskiej – jak wówczas informowaliśmy – do wizyty, planowanej wstępnie na kwiecień, nie doszło. Potem jednak nie wznowiono rozmów o kolejnym terminie. Wpisanie wizyty w Warszawie do kalendarza Macrona, a następnie jej wykreślenie, sprawiło, że w relacjach z Paryżem znowu zapadła cisza.
I to po raz kolejny, bo relacje popsuły się już raz pod koniec 2016 r., gdy rząd PiS wycofał się z negocjacji z Francuzami w sprawie zakupu śmigłowców Caracal. Jeszcze w 2015 r., za czasów rządów PO-PSL, polski resort obrony podpisał umowę warunkową zakupu 50 śmigłowców wielozadaniowych od Airbusa. Kontrakt miał zostać zrealizowany po podpisaniu umowy offsetowej, czyli zakupu technologii dla polskiego przemysłu. Była też mowa o przeniesieniu części produkcji do Polski. Jednak przedstawiciele rządu PiS i Airbusa nie porozumieli się. Zakończenie rozmów ze strony polskiej zaskoczyło Francuzów. Zwolennicy tej decyzji przekonują, że oferta nie była zbyt dobra, przeciwnicy – że niechęć w PiS do Airbusa była zbyt silna.
– W tle istnieją dużo poważniejsze różnice niż tylko zerwane negocjacje o caracale – twierdzi dr hab. Płóciennik. Ekspert wskazuje na rozbieżne stanowiska w sprawie Europy wielu prędkości, migracji lub tempa dekarbonizacji, a ostatnio relacji z Rosją. – Wśród przyjaciół jest rzeczą oczywistą, że otwarcie dyskutuje się na temat różnicy poglądów. Na końcu chodzi jednak o znalezienie kompromisów i to postrzegam jako szczególny obowiązek członków Trójkąta Weimarskiego – mówi nam minister Roth.
– Musimy znaleźć wspólne odpowiedzi na kluczowe pytania: Jakie są nasze wspólne wartości? W jaki sposób możemy lepiej chronić klimat? Potrzebujemy także wspólnego zrozumienia naszej odpowiedzialności za pokój, stabilność i demokrację w Europie, ale także na całym świecie – dodaje niemiecki polityk.
– RFN, tak jak w wielu innych obszarach, także w tym formacie stara się odgrywać raczej rolę mediatora niż lidera – analizuje dr hab. Płóciennik. Z jego punktu widzenia Trójkąt Weimarski jest użyteczny, bo sprzyja spójności UE, a przy okazji pozwala rozłożyć odpowiedzialność na większą liczbę partnerów – twierdzi.
Na ile polityczne trio powróci do życia, zależy w dużej mierze od woli znalezienia wspólnych punktów przez Polskę i Francję, która za prezydentury Macrona stara się awansować do roli europejskiego lidera. – Francuzi wychodzą z założenia, że jeżeli UE ma być silna, to trzeba się pogodzić z tym, że pewne idee muszą zostać pchnięte do przodu, nawet jeśli część krajów członkowskich nie chce brać w nich udziału. Przykładem jest strefa euro, która staje się rdzeniem integracji i zaczyna przejmować coraz więcej kompetencji gospodarczych – uważa ekspert PISM.
Spośród tematów, w których Polska i Francja muszą szukać porozumienia, Szymański zwraca uwagę na uwzględnienie polskiej specyfiki w sprawach klimatu czy zaprzestanie praktyk protekcjonistycznych wobec rodzimych firm. – Oczekujemy od wszystkich stolic eliminacji barier na wspólnym rynku zgodnie z tym, na co wielokrotnie umawialiśmy się w konkluzjach Rady Euro pejskiej – mówi. – Ochrona pracy czy polityka socjalna nie mogą być pretekstem do ograniczania rynku wspólnotowego, który jest kluczowym zasobem wzrostu dla nas wszystkich, także dla Francji i Niemiec – przekonuje.
Problemem są masowe kontrole przeprowadzane w ostatnim czasie przez francuskich inspektorów pracy w polskich firmach delegujących pracowników. To ma je zmusić do zarejestrowania działalności we Francji. Coraz częściej słychać, że francuski protekcjonizm staje się systemowym wyzwaniem dla całej UE, chociaż – jak zwraca uwagę Marek Benio z Inicjatywy Mobilności Pracy – trudno sobie wyobrazić, by problemów na podobną skalę doświadczali przedsiębiorcy z Beneluksu czy Niemiec.
– Francja podaje tu argument niskich kosztów zatrudnienia, ale proszę pamiętać, że pracownicy delegowani muszą otrzymywać co najmniej pensję minimalną, a od lipca tego roku, kiedy w życie wejdzie nowelizacja dyrektywy o delegowaniu, po prostu pensję, czyli wynagrodzenie będzie jeszcze wyższe – mówi. Nacisk Paryża ma też niebagatelny wpływ na stanowione w Brukseli prawo dodatkowo ograniczające swobodę działania firm prowadzących działalność poza granicami swojego kraju. Takimi przykładami są nowelizacja dyrektywy o pracownikach delegowanych i pakiet mobilności regulujący pracę kierowców ciężarówek.
– Jeżeli oczekujemy dużych projektów politycznych, to potrzebne są spotkania głów państw lub szefów rządów. W warunkach obecnego sporu o praworządność jest to mało prawdopodobne – twierdzi dr hab. Płóciennik. – Pytanie o niezależność sądownictwa nie jest kwestią międzyrządową pomiędzy Francją i Niemcami z jednej strony, a Polską z drugiej – komentuje z kolei minister Roth. – To Unia wraz z jej instytucjami ma obowiązek zrobić wszystko co w jej mocy, aby zapewnić wypełnienie zobowiązań wynikających z traktatów UE – dodaje niemiecki minister.
Spornych tematów jest mnóstwo. Od dyrektywy gazowej po caracale