Nie chcę i nie przewiduję wojny z Iranem - oświadczył we wtorek wieczorem prezydent Donald Trump podczas rozmowy z dziennikarzami. Wcześniejsze wypowiedzi amerykańskiego lidera ws. Iranu były jednak bardziej buńczuczne. Mówił, że Teheran "zapłaci wysoką cenę".

Biały Dom uważa, że za obecnymi, gwałtownymi protestami przed ambasadą amerykańską w Bagdadzie stoi Iran. Amerykańskie media podkreślają, że manifestacja została zwołana przez szyickie bojówki w Bagdadzie znane ze swych proirańskich sympatii.

"Iran będzie pociągnięty do odpowiedzialności za każde odebrane życie lub szkodę materialną jakiejkolwiek części naszej infrastruktury" w Bagdadzie- napisał na Twitterze Donald Trump. Wyjaśnił, że jego słowa "nie są ostrzeżeniem, ale groźbą".

"Czy ja chcę tego (wojny z Iranem-PAP)? Nie. Ja chcę pokoju. Lubię pokój. I Iran też zapewne chciałby pokoju bardziej niż jakiekolwiek państwo. Dlatego nie sądzę, by miało do tego dojść" - powiedział Trump kilka godzin później.

Trump był w doskonałym nastroju - podkreślają media. Z nie mniejszym optymizmem podkreślił w rozmowie z dziennikarzami, że przywódca innego "trudnego przeciwnika" - Korei Płn. "jest człowiekiem dotrzymującym słowa, co każe wierzyć, iż nie wycofa się z moratorium na próby atomowe" - wbrew wtorkowej deklaracji samego Kim Dzong Una.

Od wtorku rano nie ustają gwałtowne protesty przed ambasadą USA w Bagdadzie. W ramach protestu przeciw amerykańskim nalotom na cele związane z szyicką milicją Kataib Hezbollah kilkuset demonstrantów podpalało opony, wznosiło okrzyki i rzucało kamieniami w funkcjonariuszy ochrony i policję. Demonstranci wyłamali jedną z bram placówki i wtargnęli na jej teren.

Po zdemolowaniu wartowni, demonstranci mieli się zatrzymać się ok. 200 metrów od głównego gmachu, którego bronią amerykańscy komandosi. Żołnierze użyli granatów hukowych oraz gazu łzawiącego, by zmusić demonstrantów do odwrotu.

W obawie przed dalszą eskalacją do Iraku skierowano w trybie natychmiastowym 750 żołnierzy z 82. Dywizji Powietrznodesantowej stacjonującej w Fort Bragg - poinformował sekretarz obrony Mark Esper.

We wtorek po południu Donald Trump rozmawiał przez telefon z premierem Iraku Adilem Abdem al-Mahdim.

Zarówno on, jak i prezydent Barham Salih potępili akcję protestu. Jak zaznaczył iracki prezydent pokojowe akcje protestacyjne są przywilejem i konstytucyjnym prawem obywateli, ale "atak na zagraniczne misje dyplomatyczne narusza interesy kraju i podważa jego reputację na arenie międzynarodowej".

Trump przyjął z zadowoleniem stanowisko kierownictwa Iraku, który stał się sceną najpoważniejszego kryzysu w relacjach na linii Waszyngton-Bagdad od 2003 r., gdy rozpoczęła się amerykańska interwencja w tym kraju.

Zdaniem Białego Domu za bezprecedensowym atakiem na amerykańską placówkę dyplomatyczną stoi Iran. Szef amerykańskiej dyplomacji, Mike Pompeo zakwalifikował zajścia przed budynkiem ambasady USA w Bagdadzie jako akt terroru, za który odpowiada Teheran.

Stosunki między Iranem i USA stały się pełne napięć po wycofaniu się w maju 2018 r. przez Biały Dom z porozumienia nuklearnego z Iranem i przywróceniu antyirańskich sankcji gospodarczych.

W niedzielę Pentagon poinformował, że amerykańskie siły powietrzne przeprowadziły naloty na związane z Kataib Hezbollah cele w Iraku i w Syrii. Dwa dni wcześniej - w piątek w północnej części Oceanu Indyjskiego rozpoczęły się manewry z udziałem marynarki wojennej Iranu i okrętów z Rosji oraz Chin. Amerykańskie czynniki wojskowe pośpieszyły z oświadczeniami, że obawiają się irańskich prowokacji w państwach sąsiadujących, m.in. w Iraku i w Syrii.

W okresie od maja br. Pentagon skierował dodatkowo do regionu 14 tys. żołnierzy oraz lotniskowiec, by powstrzymać Iran przed akcjami militarnymi oraz przechwytywaniem jednostek pływających pod banderą innych państw pod pretekstem, że weszły w obszar wód terytorialnych Iranu.